23 sty 2010

Saudade na blokowiskach.

Prześladuje mnie ostatnio obraz, który służy mi za miarę zadowolenia. Pojawia mi się przed oczami zupełnie nagle, na fotelu u dentysty, w pracy, kiedy patrzę przez okno albo gdy naciągam nogami splątaną kołdrę nie mogąc zasnąć. Saudade - tak nazywają ten typ nostalgii Portugalczycy. To dziwna melancholia, która raczej koi, niż rozjusza, tęsknota za czymś nie do końca definiowalnym i zamazanym. Moja saudade jest coraz bardziej stanem permanentnym i chyba już niewyleczalnym. Jej sercem jest właśnie ten obraz.

Mam czternaście lat, może mniej, piach pod paznokciami, na wydłużających się stopach tenisówki. Siedzę na drewnianej ławce i patrzę w dół. Piasek, łupiny ziarek układające się w biało-czarne fraktale, moje obnażone łydki usiane czerwonymi kropkami po niewprawnym jeszcze goleniu. Ktoś obok rozmawia, a ja odruchowo liczę te krostki jakbym odliczała do końca tej sceny. Wokół mnie piasek, poodginane rączkami dziecięcych sadystów drabinki, brzydkie rowery z pozdzieranymi oponami. Podnoszę wzrok i widzę bloki pomiędzy którymi przebija się światło. Pomarańczowe linie zachodzącego słońca wbijają się w każdą szczelinę chodnika. Piaskownica zaczyna wyglądać jak pustynia, wypuszczające pędy drzewa gną się z gracją palm. Bloki są zachwycające. Pełzające po ścianach światło sprawia, że dostrzegam ich szorstką fakturę. Najbardziej kolorowy i zindywidualizowany objaw życia na blokowisku- faliste blaszki zamontowane samowolnie na balkonach, rzucają niepokojące cienie, wyglądają jak wystające żebra na wychudłym ciele smętnej bryły. Jest smutno i jest pięknie. Chłopcy z ogolonymi czaszkami i w szerokich sztruksowych spodniach- pierwszy objaw mody na hiphop w Polsce- wciąż gdzieś biegną, rzucają kurwami i chowają pod bluzami fubu plastikowe butelki ze spirytusem z niepewnego źródła. 

Ja nieporadnie - ale staram się, żeby wyszło na to, że z klasą- trzymam w palcach papierosa Saint George. Paczka kosztowała 2,50zł i wiedzę, do której klatki wejść i do których drzwi zapukać. Jakaś część ludzi, która czyta tego bloga pochodzi z Chełma- więc zdziwi się kiedy powiem, że didaskaliami tej sceny jest osiedle Słoneczne. Zwykłe blokowisko. Brzydkie. Parę sklepów - w tym Melon, w którym kiedyś sprzedawali nieletnim wina. Poradnia logopedyczna, do której chodziłam w przedszkolu. Z tym miejscem nie wiąże się praktycznie nic ważnego w moim życiu - nic ważniejszego ponad kilka litrów alkoholu, które tam wypiłam z dalszymi i bliższymi znajomymi i podeptane niedopałki moich papierosów. Nigdy też nie czułam się tam ważna ani zbytnio lubiana. A mimo wszystko to właśnie za nim tęsknie i kiedy czuję, że czegoś mi brakuje, to wydaje mi się, że brakuje mi właśnie tego popołudnia na osiedlu słonecznym.

2 komentarze:

Natalia pisze...

a tak właściwie to co Ty robiłaś na Słonecznym w wieku dwunastu lat?

Anonimowy pisze...

uwielbiam Cie czytac