Generalnie piszę to dlatego, że zawsze chciałam mieć jakiś tekst opatrzony tytułem "wyznania...". Wyznania zakupoholiczki, nimfomanki, narkomanki, kochanki -- ach, cóż za cudowną promocję niesie jedno słowo w zderzeniu z drugim! Oczywiście każda kobieta chce raz na jakiś czas przeczytać coś o innej kobiecie, najlepiej kiedy da się ją opisać jednym epitetem, żeby nie było zagadek i niepotrzebnych psychologicznych meandrów. Ja też mam dość psychoanalizy, nie jestem Žižkiem, tylko nieogarniętą studentką rzuconą w wielkie miasto. Więc dzisiaj występuje jako fashion victim.
Cały mój problem paradoksalnie polega na tym, że właściwie nie obchodzi mnie moda. To dla mnie pojęcie kompletnie bezosobowe. Moda to masowość, mundur dla zainteresowanych i dyktat dla znerwicowanych. Po Warszawie snują się zastępy smutnych i wyniosłych pannic w podobnych spódnicach,butach i makijażach. Są fajne w tak oczywisty sposób (bo nadążają i są z reguły ładniutkie), że aż dla mnie zupełnie nieatrakcyjne. Choć prawdopodobnie one są szczęśliwe wyglądając jak modelki z reklam H&M.
Uciekając trochę od mody, twardo wierzę w styl; w trwałość i słodką nieuchwytność. To efekt, którego świadectwem jest jedno, wymawiane mimochodem zdanie: to w twoim stylu. To trochę więcej niż ubrania- również gestykulacja, głos, ciało i fakt, czy przypadkiem na imprezach nie zaliczasz zgona pod stołem. Styl trzeba w sobie pielęgnować, ale z drugiej strony trochę go olać, bo najlepiej, kiedy wszystko wychodzi przypadkiem i niechcący. Dla mnie to spore wyzwanie. Nie chodzi o to, żeby silić się na oryginalność i z dumą obnosić się etykietą INDYWIDUALNOŚĆ, tylko o niedawaniesię. Moja Babcia tak zawsze mówi: nie daj się! i w tym cała rzecz, żeby zlać to, że wszystkie koleżanki noszą jazzówki, a znajomi wyszydzają twoją ulubioną koszulkę z nadrukowanymi grobami (mam taką i bywa ciężko). Od kiedy zaczęłam dorastać, zaczęłam kombinować z tym jak wyglądam- miałam różne kolory włosów, wygoloną na parę milimetrów czaszkę, dziwaczne buty, spódnice z worków na ziemniaki. Nie wiem, czy wyglądałam fajnie. Wiem, że czułam się całkiem dobrze ze sobą, bo czułam, że mój wygląd mniej więcej zgadza się z tym, co mam w głowie. Nawet jeśli krój spódnicy jest dla mojej figury niekorzystny- jebie mnie to, bo choć nie pasuje do moich bioder, pasuje do mojego serca. I chociaż to brzmi nieznośnie pompatycznie, kreowanie siebie- nie eksperymentowanie, a osadzanie się w fundamentach doświadczenia, w każdym wymiarze- w kategorii intelektu, ale i wyglądu (starzeć się z klasą to niezłe wyzwanie)- jest prawdziwą zajawką na całe życie. Trzeba w to włożyć również sporo wysiłku.
Ja z tym wysiłkiem jednak ostatnio trochę przegięłam, bo ciuszki tak mnie wchłonęły, że nie wyobrażam sobie dnia bez przeglądania setki blogów szafiarek, sartorialistów, hel-looksów, altamir i serwisów z ciuchami. Nie muszę mówić, że to dość czasochłonne. Randkowanie online z fajnie ubranymi dziewuchami strasznie poprawia mi humor i inspiruje. Przynajmniej sto swoich konfekcyjnych konwenansów złamałam dzięki zachęcającym, ekspresyjnym zdjęciom bloggerek.
Ciuchy kupuję na allegro (raczej używane albo z przecen), od projektantów (właściwie od gówniarzy, którzy szyją fajne ciuchy w krótkich seriach) i w ciuch-landach. To żaden snobizm, po prostu nie mam hajsu. Ostatnio wylądowałam w wielkiej galerii handlowej wypełnionej tanimi sieciówkami. Niestety, sieciówki nie są dla mnie tanie, żyjąc cenami z internetu umarłam z szoku widząc, ile kosztują np. sukienki w Zarze. Żeby była jasność: w moim oburzeniu nie ma ideologii, gdybym miała trochę więcej w portfelu, to nie wahałabym się sprawić sobie czegoś od Green Establishment, ale na razie muszę ostro kombinować, żeby mieć co jeść. Problem w tym, że ciuchy w internecie można przeglądać zawsze, żeby znaleźć satysfakcjonujące trzeba się sporo naszukać, a fajne i tanie-no, to już parę ładnych godzin. Czuję, że przekroczyłam granicę zdrowego rozsądku w poświęcaniu czasu zdobywaniu ubrań i zaczęłam te polowania traktować tak poważnie, jakby chodziło o zdobywanie pokarmu. A mogłabym w tym czasie sporo książek przeczytać i obejrzeć parę dobrych filmów w pirackiej jakości. O pisaniu nie mówiąc. Z czegoś ta potrzeba obrastania w szmaty się bierze. Boję się, czy aby przypadkiem nie z próżności.
Proszę o pomoc redakcji!
4 komentarze:
modna, nie modna, buka jest czarna
Redakcja:
Nie martw się, to naturalne. My też tak mamy!
Ale tekst! Dzięki za frajdę, dużo frajdy. Wyznawaj częściej, najlepiej niech Ci wyłączą neta i zostawią Worda. Pozdrawiam!
Kamis
http://kamis-bredzi.blog.onet.pl/
Szczęśliwa jesteś, jeśli masz takie problemy.
Prześlij komentarz