Patrzę na ruch żeliwnej łyżki znikającej co chwila w
emaliowanym garnku.
– Masz dziecko, musisz jeść. Nawet jak nie możesz, to u mnie
musisz. – mówi babcia i podaje mi talerz
pełen zupy. Niosę go ostrożnie do stołu,
a gorący płyn faluje wyzywająco wzdłuż rantów poszczerbionej porcelany. Jak zwykle
zamiast serwetki (biel wykrochmalonego obrusu jest święta) leży stary numer „Super
Expressu”. Siadam do stołu i zaczynam jeść. Zacierka gapi się na mnie tysiącem
tłustych oczu. W radiowej jedynce rozbrzmiewa krakowski hejnał. Do pokoju wpadają pojedyncze promienie słońca
i przefiltrowane przez siatkę firanki odbijają się w fornirze. Babcia zdążyła
już usiąść i z zadowoleniem patrzy, jak wpierdalam jej zupę.
– Jedz, bo gorące. Na ogniu gotowane. – pogania i patrzy
się przez chwilę z czułością na swoje pelargonie, a ja wiem, że w wyobraźni urywa wszystkie suche listki. Ale na to przyjdzie czas później. Nie teraz, nie przy jedzeniu.
Zapanowała krótka chwila ciszy i rozległ się dźwięk
dzwoniącej seniorskiej komórki. Biorę telefon do dłoni; na wąskim ekranie
wyświetlają się wielkie cyfry obcego numeru telefonu. Naciskam zieloną
słuchawkę.
– Masz babciu. Ale gadaj już, bo odebrane. Do ucha przyłóż.
Gada. Bardzo uprzejmie i bezbarwnie komentuje czyjś potok
słów. „A no to dobrze”. „Fotele masz nowe mówisz. no to chyba szczęśliwa”, „A to bieda”.
Trwa to dobry talerz zupy i dolewkę.
Zniecierpliwiona składam usta w rybkę i niemo pytam kto to?
Babcia pokazuje palcem gdzieś za okno. Sąsiadka? Ciotka? Moja siostra? Kiwa przecząco głową.
Już wiem. Dzwoni Wanda.
Wanda wygląda jak żywa i otyła wersja Małej Mi. Zawsze starannie ulizany kruczoczarny kok na
czubku głowy, czasem gdzieniegdzie przebija się siwe pasmo. Na twarzy nic
ponad przeciętną starość. No, oprócz namalowanych pasków w kształcie wiecznie zdziwionych brwi. Do tego zgrzebne sukienki o porozciąganych
szwach, ortopedyczne klapki i beżowe podkolanówki wżynające się w spuchnięte
łydki. Wanda jest babci daleką kuzynką i jedyną żyjącą krewną w zbliżonym do
jej wieku z którą utrzymuje kontakt. Zawsze mnie to zastanawiało, bo babcia
właściwie to za nią nie przepada. Jak o niej mówi, to wzdryga się, jakby piła
wódkę. Więc gdy rozmowa telefoniczna jest skończona, pytam: No to jak to jest z tą Wandą?
– Wanda to materialistka, dla niej wszystko nieważne, a pieniądz
ważny – powtarza pocierając wymownie kciukiem o palec wskazujący. – Jak wejdzie
do mieszkania, to patrzy tylko co nowe. Gdy kupiłam sobie mikrofalówkę, to nawet dzień dobry nie powiedziała, tylko od razu „Za ile, za ile?”. – Jadwiga naśladuje papugę i kontynuuje.
– Wanda ma syna – łapserdaka i żula,
który spłodził kolejnych czterech podobnych sobie. Jeden jedyny w miarę
porządny Marcin wyjechał na saksy do Anglii i w budowlance robi. Tomek i
Andrzej trudnią się profesjonalnym importem.
To znaczy, w kontrabandzie papierosy przemycają z Ukrainy i jakoś z tego
żyją. Jednak największą dumą Wandy jest Wacuś. Mieszkanie ma w Lublinie,
dwupokojowe, wypacykowane, na wynajem poszło. W mieście kupił całą kamienicę po
Żydach i wyremontował. Wszystko zrobił nowe. Samochód też ma porządny, niemiecki. BMW. Dziewczynę nawet znalazł i to taką po
studiach. Wacek jest zaradny, a
łeb ma na karku, prawdziwy biznesmen - tak Wanda powtarza. Ale to żaden biznes, tylko narkobiznes, bo maryśką handluje. A babka dumna! W zimie, jak otworzyli wyciąg narciarski w
Kumowej Dolinie, to sama mu wąsy naklejała zanim pojechał na handel dzieciom te
świństwa sprzedawać. Wiesz, żeby nikt go
rozpoznał. Takie incognito.
I Wanda bardzo zaangażowała się w to narkotykowe życie wnuczka, bo chyba liczyła, że coś jej skapnie. Na strychu u siebie trzymała jakieś paczki podejrzane. Wnuś jej
czasem jakiś koniaczek kupował w ramach podziękowań i tyle. Żadnych pieniędzy. Ale mimo to, Wanda pod sufit prawie lata z dumy. Owszem, czasem Wacława posadzą na rok, dwa, ale zaraz wychodzi. A na matki koncie 500 tysięcy odłożone i kto mu zabierze? – Babcia łapie głęboki oddech, jakby litowała się nad nieudolną sprawiedliwością państwa polskiego i ciągnie –
– Jedak ostatnio powiedział już "pass" i nawet porządnej roboty szukał. Dostał wciry nad jeziorem Białym jak sprzedawał
narkotyczne substancje. Ledwo się do domu dowlekł. No i z tego pobicia przemiany wewnętrznej doznał. Nawet uczciwej pracy szukał. Ale jak on miał iść do biedronki za dwa
tysiące robić, skoro takich bogactw się już dochapał? A Wanda oprócz tego, że się przed chwilą nowymi fotelami
pochwaliła, to mi powiedziała, że Wacusia znowu posadzili...
– Za co? – pytam, moszcząc wygodnie łokcie na "Super Expressie"
– Za ogrodnictwo. Bo oni mają działeczkę przy szosie na Włodawę. Część zasadził kukurydzą, a
resztę konopiami. I go złapali.
– I ona się tak nie wstydzi opowiadać?
– Kiedyś mnie tak powiedziała: "Wiesz Jadziu, jedyna rzecz, której człowiek powinien się wstydzić to bieda. Bo to znaczy, że człowiek pomyślunku nie ma i zadbać o siebie nie potrafi". I tak dzieci wychowała. A dzieci jej wnuki. Wszyscy o pieniądzach myślą tylko. Jak zarobić i się nie narobić. I bokiem jej to wyszło. Rozchorowała się na cukrzycę, pieniędzy zaczęło jej braknąć na leki, a co dopiero, żeby dawać wnukom. Na święta już nikt do niej nie dzwoni. Nawet nie zajrzą. Wacuś ma wymówkę, bo w więzieniu, ale reszta rodziny ulicę dalej mieszka.
I co ja mam rzec tej starej babie. 82 lata ma kobieta i ja mam jej powiedzieć, że nieważne, że ma nowe fotele, skoro nie ma nikogo, kto by razem z nią usiadł?
Chcesz dziecko ciasteczko? Dobre mam, ze sklepu po drugiej stronie, niesłodkie. Znaczy się, życiowe takie.
Babci Jadzi.
5 komentarzy:
pardonne-moi taką naiwną pointę, ale jest życiowa. to jest autentyczna.
Jak skończyłam czytać, to mi się tylko jedno pytanie nasuwa: kiedy książka?
Zupa smaczna, choć tłuściutka?
i moja babcia tak samo. I też ostatio jakiegoś plantatora złapali z mojej wioski, zagospodarowal sobie opuszczone domiszcze. Domyślili się ludzie, jak zauważyli, że kradnie prąd - no bo po co komu prąd w starej niezamieszkanej chałupie?
Książka kiedy?
Prześlij komentarz