Mijam ich codziennie. A przynajmniej wtedy, gdy jadę do pracy tramwajem. Z reguły spotykamy się już na przystanku. Stajemy obok siebie. Prawie jednocześnie wychylamy się nad tory, by zobaczyć, czy coś jedzie. Podobnie obczajamy przechodniów po drugiej stronie ulicy. Sprawdzamy stan swoich paznokci. Wzdychamy niecierpliwie, gdy ZTM nie dotrzymuje obietnic.
Znamy się tylko z widzenia, dlatego na siebie nie patrzymy.
A gdy wsiadamy do czternastki, ja zajmuję miejsce przy oknie, a oni żebrzą.
Znamy się tylko z widzenia, dlatego na siebie nie patrzymy.
A gdy wsiadamy do czternastki, ja zajmuję miejsce przy oknie, a oni żebrzą.
Są przynajmniej dziesięć lat ode mnie młodsi. Ona na plecach nosi chustę z wiecznie śpiącym dzieckiem. Z przodu, pod nieco za małą bluzeczką rośnie drugie. Jest tak drobna, że nie wiem jak sobie radzi z dźwiganiem takiego ciężaru. A jednak, bardzo sprawnie balansuje ciałem idąc wzdłuż rozpędzonego tramwaju. Coś tam intonuje, jakąś piosenkę, czasem szepnie coś, co brzmi „Bóg zapłać” i uparcie podstawia plastikowy kubeczek pod nosy pasażerów. Czasem ktoś krzyknie: „Dziecko męczy”, „Do pracy!” albo „Po polsku śpiewaj jak chcesz polskich pieniędzy”. Czasem ktoś wrzuci dwa złote, a po tramwaju przesuwa się wtedy pomruk niezadowolenia. A ona idzie. Przed siebie, pewnym krokiem, uderza stopami o podłogę aż dudni.
Jest jeszcze chłopak. Ma jedną kulę i poważne zadanie aktorskie: porażenie mózgowe. Stojąc wykręca stawy wszystkich kończyn, a gdy idzie, to sunie bezwładnie jedną nogą. Garbi się tak, że głowę ma na wysokości piersi. Czasem przyłapuje go na dyskretnym prostowaniu nóg i masowaniu nadwyrężonych kolan. Nigdy jednak nie zdejmuje ze swojej młodzieńczej, przystojnej twarzy grymasu cierpienia. To pewnie jedyna rzecz, której nie udaje.
Gdy któreś z nich brzęczy mi prosząco monetami w kubku, mieszczańsko kiwam głową na "nie" i wracam do patrzenia za okno. Nie lubię żebrania, bo nie lubię, gdy wymusza się we mnie emocje. Irytuje mnie ta cała heca, to jak żeruje się na instynkcie współczucia za pomocą prostych akcesoriów - zwierząt, dzieci, lasek, starości.
Dziś jednak moja para stała na przystanku razem. Rozmawiali ze sobą. Dziewczynka co chwile ściągała chłopcu jakiś niewidoczny kłaczek ze spranej koszulki.On wgapiał się w nią czarnymi oczami. Wyglądali jak dwoje znajomych z pracy plotkujących o szefie. Co chwilę wybuchali śmiechem i chyba nieśmiało flirtowali. Naprawdę świetnie się bawili, tak jak bawią się otumanieni hormonami nastolatkowie na całym świecie. Ale zaraz znów nadjedzie czternastka i znów będą musieli wrócić do swoich ról. Ona przebiegnie tramwaj wyjąc proszącą pieśń. On aktorsko wykrzywi twarz.
I wtedy poczułam coś, co tak usilnie próbowali we mnie wywołać przez ostatnich kilka miesięcy. Litość. Współczucie. Przeszywającą falę ciepła. W tej jednej minucie, na przystanku plac Unii Lubelskiej 05, byłam gotowa oddać im wszystkie pieniądze, a najchętniej – porwać do lepszego życia jak w jakimś filmie przygodowym. Zabrałabym ich gdzieś, gdzie nie ma tramwajów, plastikowych kubeczków i piętnastolatek w zaawansowanej ciąży, a zdrowi chłopcy wdrapują się na drzewa, zamiast chodzić o kuli.
Nie zrobiłam nic ponad zmianę piosenki w plejerze.
6 komentarzy:
dobrze zaobserwowane i dobrze opisane. Piąteczka!
Ja też często łapię się na tym, że mam ochotę coś zrobić, ale to, że nie lubię, gdy się na mnie coś wymusza, bierze zawsze górę i wolę pogapić się w okno...
O, jak mi dobrze. Świetne. Jeszcze. Dużo.
JEZU, uwielbiam cię czytać
Najsmutniejsze jest to, że za wiele nie można zrobić w podobnych sytuacjach. To nie amerykański film niestety.
Wiecie co on tym dzieciom dają że one ciągle śpią? Oni robią to za wyżywienie a kasę zgarniają Ci co jeżdżą takimi samochodami na jakie do końca życia byśmy nie zarobili. Polecam zainteresować dyskretnie policję sprawą "wiecznie śpiącego dziecka".
Prześlij komentarz