12 kwi 2015

glizdy idą w ślimaka

Wiosnę poznaję po gimnazjalnych zalotach. Wygrzana zimą w cieple szkolnych kaloryferów, wyhodowana na mediach społecznościowych, obkarmiona pokątnymi buziakami z języczkiem – ogłaszam, że pryszczata miłość wylazła już na powierzchnię. To raczej erotyczna ektoplazma, niż wielkie uczucie typu WNM, więcej w tym ciągania się za włosy niż gorących miłosnych wyznań i deklaracji na śmierć i życie.
Więc te wszystkie nastoletnie pary wypełzły teraz na ulice. Jak glizdy po deszczu. Czasem za nimi chodzę i chowam się za przystankami, żeby się nie dać przyłapać. Niby jakiś zboczeniec. Ale nietrudno ich zauważyć. Ledwo zrobi się cieplej, a oni obściskują się w parkach i zaułkach, aż kapie im ślina od tego wielogodzinnego całowania. Później wracają do domów z posiniaczonymi szyjami i chowają się w golfy w strachu przed gniewem rodziców.  

A z daleka wyglądają z reguły jak mezalians. Dziewczyny już całkiem rozwinięte, noszą torebkę dorośle przewieszoną przez łokieć. Mają na twarzy grymas podpatrzony u matek i zdecydowanie zbyt mocny makijaż. Dobierają głębokie dekolty do króciutkich spódnic. Nic dziwnego, skoro ledwo dostały nowe ciało to muszą się nim pochwalić. Chłopcy są przy nich jakby nieukończeni, męskie poczwarki, które utknęły gdzieś w połowie drogi. Szczupli i wysocy, dźwigają zgarbieni ogromne jabłko Adama, ciągną długimi rękoma po ziemi. Przeklinają jak dorośli, chichoczą jak dzieciaki. Plują, gdy się podekscytują. Czasem im się chlapnie jakaś głupota. A to, że cycki ci urosły, albo że Wiktoria ma lepsze nogi. Ale skoro nie rozumieją, że już czas ogolić ten ciemny wąsik, to skąd niby mieliby wiedzieć jak się obchodzić z kobietami?

Więc nimi tarmoszą. Podstawiają nogi. Podnoszą spódnicę na ulicy. Nieudolnie chwytają w ramiona i próbują całować. Strzelają gumką stanika. A one niby ich odpychają, bądź że poważny Pawełek, ale chichoczą przy tym zadowolone. Czasem tylko wychowawczo się obrażą. Albo rzucą, bo gdy masz 15 lat, to kochasz na forwardzie. W dwa tygodnie można się zakochać, pięć razy zerwać, zdradzić i rozczarować. Nic nie jest pewne, gdy jedziesz na hormonalnej karuzeli.

Ale jak będą kochać, gdy z niej wysiądą? Będą gderać jak swoi rodzice? Zdradzać i codziennie wbijać sobie szpile? Kłócić o rachunki, podliczać fałdy na ciele partnera? Ile z dziewcząt, które noszą dziś malinki, za dziesięć lat będzie samotne? Czy niewydarzeni chłopcy zamienią się w dżentelmenów? A może drani w żonobijkach awanturujących się o każdy niezadowalający obiad? Ile z tych niewinnych nastolatek wyrośnie na świadome kobiety?
Patrzę się na nich i próbuję zgadnąć.
Ale to dlatego, że ja jestem stara. Oni na szczęście o tym nie myślą.


Sufjan Stevens - All of Me Wants All Of You 

22 gru 2014

Maria Goniewicz i ciasteczka

Gdy na jednym z lokalnych portali zobaczyłam informację o zabójstwie w Rakowiskach, od razu zauważyłam showbiznesowy potencjał tkwiący w morderczych hipsterach.  Krwiożercze bestie z lubelskiego noszą ciuchy Misbhv, słuchają Crystal Castles i Joy Division, czytają Wojaczka. Robią sobie stylizowane selfie w lustrze.  Jest o czym pisać, a ilość śladów na portalach społecznościowych pozwala dawkować kolejne sensacyjne doniesienia. Samego materiału z Instagrama wystarczy na dwa tygodnie newsów.  Maria Goniewicz piła Club Mate, wysyłała teksty do Krytyki Politycznej, powiedziała koleżance na korytarzu „Idź się potnij”. A my oczywiście będziemy się bulwersować, że z mordercy robi się gwiazdkę, ale nie przeszkodzi nam to w fascynowaniu się głupią, mroczną zbrodnią o podłożu poetyckim. I jakoś nie widzę, żeby media z podobną gorliwością opisywały ofiary.  One są już pod półtora metra pod ziemią, a nikogo nie interesuje pisanie wierszówek wyłącznie w formie dokonanej. Im nic już się nie przydarzy. 

Kiedy rozmawiałam z przyjaciółmi na temat tego parricidium, moja koleżanka dodała wątek osobisty. Jej matka pracuje jako tłumacz w Służbie Granicznej i miała okazję poznać zamordowanego pułkownika. Zapamiętała, że był bardzo miły i dał jej dużo ciasteczek.

Ciasteczka. Czy to nie jest dość niesamowite, że umieramy i gdzieś, w cudzej świadomości zostają po nas ciasteczka?

Zresztą, co się z reguły mówi o ofiarach? Porządny człowiek – zawsze pierwszy mówił „dzień dobry”. Można było na niego liczyć –  pomógł kiedyś mojemu szwagrowi, jak mu się samochód zakopał. Uczciwie pracował. Dzieci dobrze wychowywał, chodziły czyste i uśmiechnięte. Tragiczna śmierć wyciąga z ludzi pamięć o tych wszystkich drobnych gestach, które na co dzień się wykonuje.

Jestem pewna, że nie ma na świecie osoby, która by sobie nigdy nie wyobrażała swojego pogrzebu. Jak byłam nastolatką, fantazjowałam tak w gniewie. O, pożałowałabyś, że mnie tak potraktowałaś, gdybym nazajutrz leżała zimna w sosnowym pudełku! Poszłoby ci w pięty, jakbyś taka pokłócona stała nad moim grobkiem!  Chyba każdy zastanawia się, jakby to było. Ilu przyszłoby żałobników. Co by szeptali między sobą przed furtką cmentarza. Czy komuś byłoby szkoda. Kto by płakał najgłośniej.  

No i przez tę historię zaczęłam robić sobie rachunek sumienia. Czy żyję w taki sposób, że zapiszę się w masowej pamięci pozytywnie? Czy będę pamiętana jako miła dziewczyna, jako ktoś, kto wniósł zakupy albo bezinteresownie pomógł w pracy? Wysłuchał żali porzuconej kobiety, pożyczył 10 złotych? Czy może będą o mnie mówić dobrze tylko do tych metaforycznych kamer, a w domowym zaciszu rzucą coś w rodzaju „Szkoda dziewczyny, ale to był kawał wrednej baby”?


Czy zostaną po mnie jakieś inne ciasteczka, niż te z przeglądarki? 

11 gru 2014

Ja: część 1

Gdziekolwiek się ruszę - to samo odczucie nieprzynależności, bezużyteczności gry. Udaję zainteresowanie czymś, co mnie zupełnie nie obchodzi, kręcę się tu i tam, ale nigdy nie jestem "w środku", w żadnym określonym miejscu. To, co mnie przyciąga, znajduje się gdzieś indziej, czym zaś owo "gdzie indziej" jest - nie wiem.
Emil Cioran, O niedogodności narodzin

Jakiś czas temu założyłam sobie, że kurwix będzie poważny. Żadnych osobistych wynurzeń, bez nużących wiwisekcji. Żadnego pierdolenia "co tam u mnie". Miałam żyć, obserwować i przekuwać to w chwytliwe zdania. Na poważnie! Reportersko! Mam 25 lat i mój bloguś nie będzie już "blogusiem", tylko poważnym projektem pobocznym! Artystyczną odskocznią od komercyjnych umów o dzieło! Nie będzie wstyd go zalinkować na fejsie! 

Problem w tym, że miałam problemy już z realizacją pierwszego punktu. Bo może i wgapiam się w miasto, nagrywam ludzi w autobusach na dyktafon, bo może skrzętnie zbieram historie do notatniczka z zamiarem recyklingu – ale co z tego, skoro wpadłam do czarnej dziury monotonnej życiówki. 

No cóż, to będzie szczery i chaotyczny post.

Ciężko pracuję i zajmuje mi to sporą część czasu. W międzyczasie  przykładam się do studiowania, jeżdżę do Łodzi, staram się gotować zdrowe posiłki, chodzić do kina przynajmniej raz w tygodniu, spotykać się ze znajomymi. Dziury w wolnym czasie próbuję zapełnić aktywnością fizyczną, ogarnianiem mieszkania, czytaniem książek, rozwijaniem różnych, niekoniecznie istotnych zainteresowań. A gdy znajduję moment na bezczynność – nie jestem w stanie zrobić nic ambitniejszego, niż obejrzeć odcinek serialu o zombie. Jakbym sama podświadomie czuła, w co powoli sama ewoluuję. Do tego gdzieś całkiem w międzyczasie skończył się mój prawie czteroletni związek, podsumowany przyjacielskim przybiciem piątki. Nuda -- i to przerażająca, bo powinnam być chociaż odrobinę smutna. 

Znajomi mówią mi, że mnie podziwiają.
Rodzina jest ze mnie dumna.

A ja osuwam się w zwykłe, bezrefleksyjne życie, w którym nawet duchowość próbuje się zamienić w rutynę. Wiem, że gdzieś na pewno przydarzają się wielkie rzeczy! Wielkie porywy serca, nierozsądne emocje. Chciałabym przeżyć coś, co odblokuje we mnie wrażliwość i sprawi, że zacznę podchodzić trochę mniej krytycznie do swojego życia i rzeczy, które piszę. Bo gdy już zasiadam do pisania, godzinami analizuję zdania, tylko po to, żeby do wniosku, że to jednak sentymentalne gówno. Przejmuję się! Chciałabym nauczyć się pisać wyjątkowe rzeczy, ale przede wszystkim -- c z u ć, choćby to była wściekłość albo ból! Chcę przeżywać. Może nawet być w centrum czyjegoś zainteresowania. Spójrzcie zresztą -- nawet pisanie o sobie wychodzi mi średnio, a przecież robię to od 13 lat. Cedzę zdania jakbym pisała list do "Chwili dla Ciebie". Ale prawda jest taka, że jestem gorzka, jakbym była w 70% kakao (co brzmi w sumie całkiem spoko jak się nad tym zastanowić) i chciwa. Chciałaby taka wszystko naraz, zamiast zastanowić się nad tym, co rzeczywiście warto wybrać. Ciężko być jednocześnie kontrolującą życie korpopanną i pojebuską, która idzie w noc ze świadomością, że może nie wrócić. Zresztą co ja pierdolę, szalona to ja może byłam w zeszłej dekadzie. Zastanawiam się, czy to kwestia mojego wieku (na Facebooku coraz częściej zapraszają mnie do znajomych bobasy -- po czym okazuje się, że to tak naprawdę moje koleżanki z podstawówki, tyle że przebrane w rolę społeczną "młoda matka"), czy może ja sama jakoś dziwnie skręciłam w stronę business nudy?

Czuję, że muszę pobyć sama ze sobą, siebie samą podsłuchać, siebie samą przemielić, zrobić sobie peeling z oczekiwań, tożsamościowe SPA. Wektor do środka, czaicie. Intra. Może gdy opiszę siebie samą, aż po krańce palców i naelektryzowane włosy świat zacznie mnie znów obchodzić.