M. to jedna z najbliższych mi dziewcząt. Studiujemy razem, a właściwie próbujemy nie dać się wyrzucić. Od trzech lat nasze losy splatają się w luźny warkocz. Obydwie dałyśmy się omotać chudym draniom, razem też lizałyśmy rany, zapijając ciepłą wódką wszystkie niezrealizowane obietnice. Czasem gdy na nią patrzę, myślę, że jest moim dokładnym, fizycznym zaprzeczeniem. Myślę, że nigdy nie mogłybyśmy się spodobać temu samemu mężczyźnie. M. ma nos tak mały, że gdyby go dokładnie przypudrować, całkiem by zniknął. Oczy- owszem, jak moje, duże, ale szeroko rozstawione, przez co jej twarzy bliżej raczej do azjatyckich proporcji niż do europejskiego kanonu piękna. M. to delikatna, dziewczęca sylwetka, ma więcej dokładnie tam, gdzie ja mam mniej i na odwrót. Do tego M. potrafi na te swoje wiotkie ciałko nałożyć cokolwiek i zawsze dobrze wyglądać. Lubi koronki, szyfony, cienkie materiały, przez które widać jej białą skórę, ale jednocześnie ogromne swetry, które nigdy nie były modne, w typie horroru, jakim babcie terroryzują wnuczęta. Zawsze mam dreszcze, gdy wymawia słowo "sztyblety" i gdy opowiada o swoich krawieckich planach.
M. Jest rozhisteryzowaną fanką hiperbol i westchnięć, czasem roztacza wokół siebie aurę damy, czasem zupełnie odwrotnie.
Odwrotnie było w jedną z ostatnich niedziel. Odwiedziłam ją w pracy, bo obydwie dzielimy smutny barmański los. Miała na sobie koronkową, białą sukienkę ubrudzoną nieco kawą, kok upięty nisko nad karkiem i buciki z kokardkami. Siedziałyśmy na powietrzu, wbite w miękkie fotele i popijałyśmy napoje typu premium, ale na naszą kieszeń, bo na pracowniczej zniżce. Akurat, gdy rozmawiałyśmy o tym, jakie jesteśmy nieszczęśliwe, wokół nas rozsiadło się kilku chłopców. Każdy miał w ręku butelkę Królewskiego. O takich się mówi potocznie dresy, chociaż tamci akurat nosili koszulki polo i, zdecydowanie za krótkie jak na miejski obyczaj, spodenki.
M. skrzyżowała nogi w stylu Grażyny Torbickiej i się zaczęło.
Drodzy panowie, proszę opuścić to miejsce, to teren klubu, nie możecie tutaj tak po prostu siedzieć z własnymi piwami, do widzenia, nikt was tu nie chce, nie róbcie żadnych problemów. Z czego tak rechoczecie, kurwa, chyba jasno się wyraziłam? Co do mnie skaczesz, chojraku, kobietę umiesz obrażać, co, szukasz dymu to idź się napierdalać z jakimś innym łysym brzydalem, a nie mi kurwa grozisz, zobaczymy jaki będziesz kozak jak przyjdą chłopaki z ochrony, masz równie małe jaja jak mózg, wypierdalaj stąd. A ty, skoro jesteś taki ogarnięty i mnie uspakajasz, to uspokój swoich kolesiów, pewnie ci robią pałę co noc i dlatego nie masz serca upomnieć, tobie też chuj w dupę, mnie to pierdoli co masz do powiedzenia, po prostu stąd kurwa idź, nie opowiadaj mi o tym, że mieszkasz tutaj od urodzenia, bo mnie to jebie, rozumiesz, idź stąd, jest tysiąc lepszych sposobów na zrobienie dymu, rozjebcie sobie coś na mieście, a nie mi głowę zawracacie. Jak chcesz mi jebnąć, to się nie krępuj, udowodnisz, jak masz małego, a my zadzwonimy po psy.
Dobra chłopaki, idziemy stąd.
Wiesz co, mała? Ładna jesteś, ale chuj ci w dupę.
M. wzięła łyka napoju premium, poprawiła opadającą na skroń grzywkę.
Wiesz co, Oluniu, ja myślę, że kiedyś naprawdę dostanę wpierdol.
5 komentarzy:
tak długo kazałaś czekać na coś nowego. ale uwielbiam tą chwilę, kiedy wchodzę tu, widzę nowy wpis i aż mnnie skręca w żołądku żeby jak najszybciej przeczytać. i to przesuwanie myszką w nadziei,że zostało jeszcze dużo tekstu.
Podpisuję się obiema rękami pod poprzednim komentarzem.
Jesteś uzależniająca
wiesz co, ona nigdy nie dostanie wpierdol. Ona złamała kiedyś parasolkę na głowie ćpuna który nie chciał jej zostawić w spokoju na stacji metra. Niczym skrzyżowanie Bruca Lee i Mary Poppins.
Twoja koleżanka miewa szczęście. Ja sama żyję w delikatnym ciele, mam metr pięćdziesiąt, małe piąstki a jeżeli się nie odzywam i nie widać moich tatuaży i na pół wygolonej głowy, wyglądam na uroczą. Jedyne czym potrafię zamanifestować swoją siłę to jest nieustająca chęć wyrażania swojej opinii, niepasującym do mnie głębokim stanowczym głosem. W ramach autoironii mogę stwierdzić że gdybym była rasą psa, byłabym jamnikiem. Nie raz w sytuacji konfliktowej proponowałam rozmówcy aby się na mnie porządnie wyżył "skoro jest taki chyży", tymczasem wiedziałam że do takich rzeczy się ne posunie. Zdziwiłam się raz, gdy jednak mi się dostało, ponieważ znalazł się taki pan, któremu wszystko wisiało. Mogłabym takie wydarzenie przyjąć jako nauczkę. Do tej pory jednak nie przestałam.
Może dostanie, może nie dostanie ;] niech lepiej uważa!
Pozdrowienia od Wojciecha
Prześlij komentarz