7 paź 2012

jebać sexy

Przedwczoraj byłyśmy szesnastolatkami. Chociaż ja mam już zmarszczki mimiczne (no dobra, mam je od zawsze, jaka japa taki rap) i spłacam swój pierwszy kredyt, a M. pisze podania do RWE i próbuje sprzedać mieszkanie, wczoraj czas się cofnął. Ja znów byłam w spelunie „No mercy”, ogolona na łyso, w przydużych kraciastych spodniach, a M. tupała dumnie nóżką, jak spięta małolata, której nie chcieli sprzedać piwa w „Progresji”. Byłyśmy na koncercie Komet. Tynk odpadał ze ścian, a ja sobie przypomniałam, czasy gdy też chciałam „wyglądać jak chłopak”. Lesław teraz jakiś większy, trochę opuchnięty bo nawet rock’n’roll się starzeje.

Czasem na imprezach ktoś kradnie show; najebany koleś tańczy bez koszulki i ochlapuje wszystkich swoim potem; dziewczęta ćwiczą fatalne układy taneczne; ktoś wymiotuje w kącie, ktoś inny zasłania scenę wielkimi plecami. Na tym koncercie też tak było. Gwoździem programu była para przyczajona przy ścianie. Ona- cieliste grube rajstopy, obcasy, wszystko obcisłe i opięte. Spódnica, bluzeczka jakby przymałe. Długie ciemne włosy, w ciemności migoczą diamenciki wpięte w uszy. Zwykła laska, nawet trochę za zwykła skoro większość tutaj w ciężkich butach potatuowani i poubierani jak kloszardzi. Koleś- zupełnie nic pięknego. Kilka podbródków, jakby geny miały wyprzedaż, krótkie kręcone rudawe włosy. Tańczyli. Ona ruszała frykcyjnie biodrami, podciągała sobie spódniczkę tak, by pod ręką wyczuł granicę jej majtek. Odrzucała włosy, rozchylała usta. Owijała go ciałem jak ciasną folią. Obniżała się na miękkich nogach aż do jego rozporka. Przyczepiała się do ściany i czyściła ją pupą. Patrzyła wyzywającym spojrzeniem znad piwa w plastikowym kuflu. Podskakiwała na tyle wysoko, by biust zafalował.

Może w klubie to by na nikim nie zrobiło wrażenia. Ale gdy wszyscy tupią nóżką, a tu takie you can dance, to my naturalnie na nich. Tylne rzędy szepczą. Ktoś robi zdjęcia. Ktoś naśladuje seksowne ruchy. Ktoś inny mówi:

- Ale dlaczego ona rucha jego nogę?

Ten seks, umieszczony w zupełnie złych didaskaliach, ta podciągająca się spódniczka i lizanie sobie szyi, to mi tylko przypomniało rozmowę jaką ostatnio odbyłam z moją matką-nauczycielką. Zapytała się mnie, jak porozmawiać z o ubraniach z 15-letnią uczennicą, która chodzi w majtko-szortach, wysokich szpilkach, wydekoltowana i wymalowana.

Oczywiście nie wiem, jak się rozmawia z piętnastolatką.

Ale co te dwie pozornie obce sobie sytuacje mają ze sobą wspólnego?
To momenty, w których przypomniałam sobie, jak bardzo nienawidzę być sexy. Nieważne, jak jesteś zbudowana ani to, co masz w głowie. Gdy nałożysz krótką spódnicę i duży dekolt, zawsze ktoś się obróci i przyklei do ciebie wzrok. Nienawidzę tego rodzaju uwagi, który wywołuje ciało. Mam wrażenie, że kłamie; mam wrażenie, że nie mówi o mnie nic. Nie umiem taka być. Gdy wczoraj wyszłam z domu w króciutkich szorcikach i zakolanówkach, czułam się źle. Chociaż często ludzie się na mnie gapią, te spojrzenia mnie dręczyły. Były śliskie, nieprzyjemne, bez krzty ciekawości, jakby wszystko było jasne, jakby wszystko było na wierzchu. Nie podoba mi się europejskie podejście do ubrań, to że Trinny i Susannah dobierają ubrania do figury i przebierają kobiety w ciuchy, których same nigdy by nie nałożyły. Nie podoba mi się prymat sylwetki nad charakterem i traktowanie kobiet jak wieszaki z wypukłościami. Dla mnie moda, która ma tylko sprawić, że będziemy trochę bardziej ładni, to chuj a nie moda. Naprawdę bliska jest mi za to japońska moda i wizja „ubrań z godnością”. Lubię się ukryć pod warstwami lekko za dużych ubrań i nie podkreślać z uporem maniaka biustu 75F czy całkiem szczupłych nóg. I robię to nie dlatego, że mam problem z akceptowaniem swojego ciała- bo naprawdę je lubię i ochoczo pokazuję w sytuacjach trochę bardziej intymnych. Jest jednak większy dylemat niż "w co się dzisiaj ubiorę":

CO dzisiaj ubiorę.

Ja zdecydowanie wolę ubierać moją głowę. Oczywiście też nie jest tak, że tępię seksowne dziewczyny; podobają mi się, nawet trochę im zazdroszczę, że mogą czuć się sobą w miniaturkowej sukience. Sama też lubię się czasem odjebać, nałożyć obcasy i sukienkę i nie odrzucam kobiecości (w jej potocznym znaczeniu), lecz raczej nie spodobam się fanom urody typu Joanna Krupa/Kasia Tusk (2:0 ).

Ale naprawdę przewraca mi się w trzewiach, kiedy jakaś dupa pod streetwearowym zdjęciem pisze:


„dlaczego nie ma tu zdjęć kobiet w szpilkach? z zaznaczoną talią? namioty już mi przeżarły oczy”
„ehh oczy mnie już bolą od tej niby mody ;/”

(źródło: wars sawa junior fanpage)

Hegemonia seksapilu, przywiązanie ubrań do ról społecznych jak psa do budy- to mnie irytuje bardziej niż korespondencja z działu windykacji transportu miejskiego. Wierzę w urok osobisty i seksapil, który jest czymś więcej niż długie nogi i dekolt; ale przede wszystkim wierzę w to, że seksapil to bardziej zakrywanie, niż odkrywanie.




(style arena, hel-looks)


1 komentarz:

Kasia Lal pisze...

Zgadzam się z Tobą. Dominacja zewnętrzności nad wnętrzem jest dziś powszechna, by nie powiedzieć, że osiąga status standardu i mam wrażenie, że znaczna część społeczeństwa bezrefleksyjnie przyjmuje tę zależność za gwarancję powodzenia w życiu. Nie znajduję w sobie zrozumienia dla budowania kapitału na swoim wyglądzie i traktowania miłej aparycji jako karty przetargowej. Uroda nie zwalnia od myślenia, sadzę, że powinna mobilizować do wytężonej pracy umysłowej, poszerzania swoich horyzontów, sprawdzania się w różnych rolach, by uciec od stereotypu "ładnej buzi". Nie toleruję przekonania o własnej omnipotencji z powodu atrakcyjności fizycznej.

Dobrze, że poruszyłaś ten problem.
Pozdrawiam!