Do lokalu przychodzą różni ludzie. Głównie posmutniali yuppies na szybki obiad. Buzie im szarzeją pod kolor garniturów. Wpadają też freelancerzy, matki z dziećmi, gówniarze, którzy zamawiają szejki pod ciężki dym djarumów. Bywają też bardziej wiekowi. Starsze panie w niemodnych kurtkach stawiają obok stolików ekosiatki pełne mirowskich wiktuałów, serią gładkich gestów zdejmują apaszki i z ciężkim westchnięciem zatapiają się w fotelach. Czekają na obiad. Nie bardzo rozumieją muzykę, która rozchodzi się z głośników i chaos przerwy na lancz. Chcą podsłuchiwać rozmowy biznesmenów, ale niewiele rozumieją z dedlajnów, targetów i junitów. Jedyna broń jaką mają na ten parszywy XXI wiek, to godność, dlatego pomimo dyskopatii, prostują się dumnie w fotelach i ukradkiem obcierają pot z szyi. Lubią powiedzieć lekceważącym tonem "poproszę latte macchiatto" i ostentacyjnie rozłożyć sobie serwetkę na kolanach.
Gdy jedzą, duma znów odchodzi, zostaje problem z przeżuwaniem i trzymaniem sztućców.
Któregoś razu, gdy podeszłam do stolika, za mój nadgarstek złapała chuda, zielonkowa od żył ręka. Kobieta przyciągnęła mnie do swojej twarzy, z miną, jakby miała mi wyjawić wszystkie podpunkty testamentu. Bardzo poważna mina, bardzo poważne mlaśnięcie na początku zdania
-- Przepraszam, czy tam, pod oknem, to nie jest przypadkiem pan PIOTR CYRWUS?
Jestem mistrzynią uprzejmości, świętą od radosnego "dzień dobry" i uśmiechania się do obcych. To był Piotr Cyrwus. Niezbyt sympatyczny pan po czterdziestce, lubi chodzić w dresach i zjeść szybko zupę. Gdy płaci, jego oczy pytają: "czemu tak drogo". Nie znoszę go. Odpowiedziałam:
-- Tak, to pan Cyrwus, znany aktor, bywa u nas czasem.
Sylwetka starszej pani wyprostowała się. Była szczęśliwa. Na jej oczach Świat Seriali połączył się ze światem bólu, rozpaczy i niskich emerytur. Już nigdy wnuczek nie zakpi z niej, gdy krzyknie w stronę telewizora: Rysiu, uważaj! Już nikt nigdy jej nie zasugeruje, że perypetie rodziny Lubiczów są mydlaną bańką. To żadna bańka, skoro przed oczami ma żywego Ryszarda pochylonego nad zupą. Ryszarda Lubicza, pseudonim trójwymiaru: Piotr Cyrwus.
Kobieta przybliża wąskie wargi jeszcze bliżej mojego ucha, wolno cedzi słowa:
-- A on taki duży, potężne i przystojne chłopisko, w telewizji wygląda dużo mizerniej. Fascynujący mężczyzna, doprawdy. On tu chyba gdzieś mieszka! W ręku ma zakupy, na nogach niewyjściowe obuwie. Wie pani, w którym bloku może?--
Nie wiem. Piotr Cyrwus zdaje mi się mało zajmującym obiektem do śledzenia. Nie uważam go też za fascynującego mężczyznę. Jest gburem wpierdalającym zupę. Co mam odpowiedzieć?
-- Cóż, na pewno mieszka niedaleko.
Ona aż mlaszcze z zachwytu i słyszę, jak lekko przesuwa się jej proteza.
-- Bo widzi pani, człowiek to sobie wyobraża, przez to szkło w telewizorze, że ci ludzie co tam grają, to są jakoś strasznie daleko. A tu widzę na żywo, NA-ŻY-WO, człowieka, którego tyle lat wszyscy uczciwi Polacy szanują. NIE-SA-MO-WI-TE.
Kobieta z satysfakcją kiwa głową. Wszystko rozszyfrowała.
Ja odchodzę z tacą pełną szkła.
Piotrowi Cyrwusowi odbija się po ostrej zupie.
9 komentarzy:
Błagam, napisz książkę !
Trzymaj się dziewczyno i nie lataj tak nad ziemią w stronę tego intelektualnego dystansu. Jak tylko piszesz o swoich prawdziwych przeżyciach - 2 posty niżej, jest zajebiście. Może za jakiś czas dopiero weź się za refleksje i analizy
Ściskam i kciuki trzymam nieustająco:)
Nie bardzo rozumiem, chodzi w tekście o wytykanie reprezentacyjnego konsumenta czwartej władzy na poziomie stosowany? Jeśli tak to- O rety! - równie dobrze moglibyśmy wytknąć co ~drugiego (nie znam statystyk) użytkownika teraźniejszych środków masowego przekazu który godzi się na łatwostrawne gówno serwowane w sposób wykwintny. To nie wina Pani że wraz z śliną obciekającą podbródek jest gotowa strzelić mu gałę a braku kontrastu! Przeciwieństwa które pokaże biednej kobiecie że można inaczej interpretować już nie tyle co świat fikcji a w ogóle życie. Brak świadomości jest kurwą w naszych czasach.
yes, wreszcie jakiś krytyczny komentarz. Uczę się pisać i nie chcę tylko nawijać o swojej rozpaczy (która, swoją drogą, wchłonęła mnie jak czarna dziura). Chcę się nauczyć opowiadać historię, muszę ćwiczyć, więc będę takie rzeczy wrzucać. Bloguś to super medium, bo umożliwia interakcję i ułatwia mi dystansowanie się do teksów= wymarzony poligon doświadczalny. Przyznam, że refleksja wyszła mi przypadkiem, raczej chodziło mi o atmosferę, jaką wytworzyła tamta kobieta. Też czuję, że to nie jest zbyt harmonijny tekst. I jeśli to pamflet, to tylko na nieprzyjemnego klienta.
Pozdro,
Olunia.
Rok temu miałem koleżankę. Była dobrą koleżanką, mówiła o mnie przyjaciel. Być może dlatego, że nie czuliśmy się pewnie jako wybitni intelektualiści, tak często zdarzało nam się spacerować godzinami po mieście i gardzić literaturą, najczęściej nieprzeczytaną.
Powiedziała mi o twoim blogu, powiedziała, że to nic takiego, ale mimo wszystko dobre, więc jeśli nie mam nic przeciwko, to mi go pokaże. W odpowiedzi spojrzało się na nią moje oko wybredne, rozchyliły się w uśmiechu moje usta gardzące.
Dobrze, pomyślałem, dowartościuję się miło, przejrzę pamiętnik biedaczyska, co mi szkodzi utwierdzić się nieco we własnym talencie?
Oszukałem się. Byłem głupi i naiwny.
Co jakiś czas wracałem do bloga. Szukałem potknięć w stylu i koncentrowałem się na nich. Znajdowałem naiwność i rozchwianie emocjonalne i koncentrowałem się na nich. To dobre, ale ma swoje wady, pocieszałem się.
To było dawno. Teraz jestem głupi, ale mniej naiwny. Dlatego piszę. Nie lubię internetu, ale piszę. Chyba pierwszy raz jestem na takim forum. Internet, megaramy, prąd.
Myślę, że w twoim przypadku wydanie książki jest pewne. Myślę, że gdybyś uznała to za pewne, napisałabyś ją lepiej.
Mam wrażenie, że się trochę wahasz słów, wahasz się pretensji.
Przychodzi mi skojarzenie: pisanie jest jak rżnięcie wieprza. Trzeba zdecydować się, wznieść tasak w górę i ciąć, chlastać mięso na kotlety. Chwila wahania, nieznaczne drgnięcie ręki a znawca dostrzeże nierówność schabu. Ale nie, nie, ta metafora nie jest najszczęśliwsza. Ma coś w sobie, ale lepiej o niej zapomnieć.
Gdybam sobie nad ostatnimi tekstami. Warsztat jest świetny, nie wątpię. Choć mogłoby być więcej melodii. Jeśli warsztat jest instrumentem, dajmy na to dętym, to brakuje mu jeszcze melodii.
Ale to nic. Parę dni, trochę czasu.
Anonimowy, profesor Bramanti radzi: wyjmij sobie korek.
ksiazke czy nie ksiazke, ale napisz cos. nie lubie wchodzic tutaj i nie znajdowac nic nowego. Ola pobudka!
ps. pompatycznosc wpisu pana anonimowego powyzej mnie przeraza. czy tylko mnie?
Tak, tylko Ciebie.
i ja podpisuje się pod anonimowym z 16 maja 2011 00:47
Prześlij komentarz