Od miesiąca mieszkam pod nowym adresem. Zawsze chciałam żyć w czynszówce. Rozczulają mnie te studnie, wąskie klatki schodowe, kafelki posadzek w kształcie heksagonów. Moje mieszkanie jest ciemne, wysokie, ani trochę dostojne. W kibelku mam okno, które wychodzi na klatkę schodową, kuchenkę gazową przyklejoną zaraz obok zlewu, a gdzieś w kącie odlepia się tapeta. Ale gdy zasypiam, myślę, ilu ludzi już tu mieszkało. Czy ktoś mi w tym łóżku już umarł wcześniej?
No dobra, łóżko jest akurat z Ikei, ale przez sto lat trwania tych ścian, coś musiało się tutaj wydarzyć. Ktoś musiał się tu urodzić, ktoś rozwieść, ktoś począć. Ta świadomość uczy pokory wobec własnych tragedii. Jak palę papierosa w oknie, patrzę na wybetonowany dziedziniec- wiem, że gdzieś tam, pod tą twardą warstwą, leżą szczątki wojennych pechowców. No, to uczy pokory jeszcze bardziej. Ostatnio nawet trochę obsesyjnie przeczesuję internet w poszukiwaniu informacji o mojej kamienicy. Znalazłam niewiele, za to sąsiedni budynek jest dość dobrze opisany.
Na ostatnim piętrze domu czynszowego na ul. Bagatela 15 przed wojną mieściła się kawiarnia „Niespodzianka”. Tam jest piękny taras- teraz pusty, ale osiemdziesiąt lat temu stały na nim stoliki. Podobno w 1939 ludzie siedzieli tam, pili kawę i obserwowali, jak Warszawa płonie. Zastanawiam się, ile cukru ci biedacy musieli zużywać, żeby cokolwiek przełknąć w obliczu takiego rozpierdolu. Czasem jak o tym myślę, to chce mi się trochę ryczeć.
Bo to moje mieszkanie, które nie jest moje, ale jednak jest jakąś tam emanacją moich wyborów- zupełnie mnie zmieniło. Codziennie, gdy wracam tam z pracy, rozkładam warzywa (albo browary), patrzę w okno i czuję się całkiem wyjątkowa. Uduchowiona. Jakoś łatwiej mi się na ważnych rzeczach skupić. Jestem bardziej kreatywna, zacięta. Rower mam już prawie całkiem skończony (nowe hobby- polerowanie autosolem!), przybywa mi książek i filmów ( i kluczy imbusowych), wywołałam pierwszy film z mju. Wczoraj nawet poszłam biegać. Ta ciemność, wiecznie panująca w tych posępnych murach- w paradoksalny sposób jakoś mnie rozjaśnia. Czuję się delikatna, niewinna, tak jakbym wróciła do liceum. Te mury dają mi dobrą samotność, sporo nadziei.
jest okej.
No dobra, łóżko jest akurat z Ikei, ale przez sto lat trwania tych ścian, coś musiało się tutaj wydarzyć. Ktoś musiał się tu urodzić, ktoś rozwieść, ktoś począć. Ta świadomość uczy pokory wobec własnych tragedii. Jak palę papierosa w oknie, patrzę na wybetonowany dziedziniec- wiem, że gdzieś tam, pod tą twardą warstwą, leżą szczątki wojennych pechowców. No, to uczy pokory jeszcze bardziej. Ostatnio nawet trochę obsesyjnie przeczesuję internet w poszukiwaniu informacji o mojej kamienicy. Znalazłam niewiele, za to sąsiedni budynek jest dość dobrze opisany.
Na ostatnim piętrze domu czynszowego na ul. Bagatela 15 przed wojną mieściła się kawiarnia „Niespodzianka”. Tam jest piękny taras- teraz pusty, ale osiemdziesiąt lat temu stały na nim stoliki. Podobno w 1939 ludzie siedzieli tam, pili kawę i obserwowali, jak Warszawa płonie. Zastanawiam się, ile cukru ci biedacy musieli zużywać, żeby cokolwiek przełknąć w obliczu takiego rozpierdolu. Czasem jak o tym myślę, to chce mi się trochę ryczeć.
Bo to moje mieszkanie, które nie jest moje, ale jednak jest jakąś tam emanacją moich wyborów- zupełnie mnie zmieniło. Codziennie, gdy wracam tam z pracy, rozkładam warzywa (albo browary), patrzę w okno i czuję się całkiem wyjątkowa. Uduchowiona. Jakoś łatwiej mi się na ważnych rzeczach skupić. Jestem bardziej kreatywna, zacięta. Rower mam już prawie całkiem skończony (nowe hobby- polerowanie autosolem!), przybywa mi książek i filmów ( i kluczy imbusowych), wywołałam pierwszy film z mju. Wczoraj nawet poszłam biegać. Ta ciemność, wiecznie panująca w tych posępnych murach- w paradoksalny sposób jakoś mnie rozjaśnia. Czuję się delikatna, niewinna, tak jakbym wróciła do liceum. Te mury dają mi dobrą samotność, sporo nadziei.
jest okej.
5 komentarzy:
Mieszkałam wcześniej w kamienicy, jedno okno wychodziło na calkiem przyjemny park, ale najbardziej lubiłam to kuchenne, od strony studni, tej szarej, zalanej betonem parodii podwórka gdzie śmiech dziewczynek bawiacych sie na dole rozbrzmiewal we wszystkich mieszkaniach. Smiech dzewczynek i "kurwy" sasiadow niemogacych zniesc tego chichotu i odglosow skakania w gume.
Tamto mieszkanie zostalo sprzedane, a ja od roku mieszkam w kawalerce, bez wspollokatorow, w kulturalnym sasiedztwie, bez Żabki przy bramie, i mimo ze teraz komfort mieszkania wydaje sie lepszy pod kazdym wzgledem, to brakuje mi tych powrotow z pracy, i tego widoku za kuchennym oknem podczas rozkladania warzyw czy browarów;) O, tego http://3.bp.blogspot.com/_xHTncJeH0N4/S8R5rUEfkZI/AAAAAAAAAuM/BeKDdLSU4t4/s1600/kot4.JPG widoku;)
ahah, fantastyczne! I kot porządnie upasiony. Ja całe życie marzyłam o tym, żeby mieszkać w kamienicy i nikt mi nigdy nie wmówi, że mieszkanie w nowym budownictwie, za zasiekami z tuj i wideofonami jest bardziej elo. I mówię to pomimo tego, że też mam sąsiadkę, która kurwi.
jestes wspaniała, serio. czasem jak cie czytam, [a czytam juz bardzo dlugo tylko po cichu] to mam wrazenie ze jestes mną. nie tak dosłownie. rzecz jasna. chodzi o to ze potrafisz napisac to, co tak pieknie sobie w glowie mysle ale nie potrafie tego ubrać w slowa, napisać. piszesz brudnym szczerym prawdziwym piórem. nie wiem czemu ale paradoksalnie chyba to pobudza jakas wrazliwosc w czlowieku. a moze tylko ja tak mam. pisz jak najwiecej bo jestes w tym dobra.
Nie mam czasu się z kimś zadawać
I udawać, że mi nastrój poprawia
dzięki dziubki. i chyba nie chciałabym być fejmem.
Prześlij komentarz