Pada i wieje, Warszawa powoli zapada w sen zimowy. Dziewczętom schodzi z łydek opalenizna, wszystkim ciemnieją włosy, na balkonach świeżo uprane koce, w telewizji reklamy herbaty Lipton. Ja wciąż jeżdżę na rowerze do pracy, chociaż to naprawdę średnia przyjemność, bo w biurze zawsze pojawiam się: spocona, rozmazana i spóźniona. W każdym razie wczoraj zatrzymałam się przy przejściu dla pieszych i podsłuchałam dziwną rozmowę.
Oto stoi ona. Po trzydziestce, pracownica biura. Wiem to, bo przecież nikt z własnej woli nie spacerowałby po mieście w koszuli w paski i ołówkowej spódnicy. Kobieta ma ładny makijaż, porządnie ułożone włosy, cieliste rajstopy. Na palcach kilka pierścionków- porządnych, srebrnych, z próbą, zaraz nad nimi- staranny manicure. Długie paznokcie o gotyckiej krawędzi, wiśniowy lakier. Tak, to fanka zachowawczej elegancji, kobieta w najbardziej przeciętnym wydaniu. Na pewno lubi sprzątać, ma ciuchy poskładane w idealne kupki, ogląda komedie romantyczne i w ogóle jest zorganizowana tak, jak ja nigdy nie będę. Więc jednak trochę zazdrość. W każdym razie stoi, ta żywa statua przeciętności i paple przez telefon.
- No i wiesz, ten, ja myślę sobie, że to już szczyt. I mówię do Joaśki: A ty trochę nie przesadzasz? A ona wyobraź sobie mi na to, oburzona, że to nie moja sprawa. Więc mnie już wiesz, ciśnie aż żeby jej nawrzucać, ale na spokojnie, opanowana, ty wiesz jaka ja potrafię być, nie, w środku mnie się gotuje, a na zewnątrz full spokój. No i ona mi nagle nie uwierzysz co mówi. Mówi:” A kto tu jest kierownikiem?”. No to ja myślę nie noooo, i odpowiadam jej , nie, „No na pewno nie TY”.
I triumfalny uśmiech.
Zastanawiam się, czy rzeczywiście tak tej Joaśce odpyskowała. Szczerze wątpię. Brzmiała zbyt pewnie, mówiła szybko, jakby nie przywoływała faktów a pamięci, a wymyślała kwestie na bieżąco. Ja też tak robię, a przyznać się do tego to spory wstyd. Ja też czasem w opowieściach wymyślam alternatywną wersję. I chociaż w rzeczywistości stałam struchlała, to i tak wypaplam, że byłam asertywna i weszłam w profesjonalną polemikę. Na dodatek sama w to wierzę, bo przecież tak myślałam i miałam te wszystkie zdania ułożone w głowie, tylko dziwnym trafem- milczałam.
Lub opowiadam, że zgniotłam kogoś retorycznie fantazyjną ripostą, chociaż w rzeczywistości ta riposta powstała mi w głowie kilka godzin później, podczas pobytu w toalecie. Innym razem ziomek nie reaguje zbyt emocjonalnie na moją opowieść. Wtedy ją podkręcam, dodaję linie dialogowe albo je zmieniam, jakby przeszłość była scenariuszem, na który można nakładać poprawki.
Nie wiem dlaczego tak robię; dlaczego wybielam się przed samą sobą. Nie potrafię ocenić, czy to już kłamstwo czy wciąż niewinna konfabulacja; ja lubię opowiadać historię i lubię, gdy się podobają. Lubię też bohaterów z krwi i kości, a czasem czuję, że ja nim nie jestem. Lubię też happy endy, ale fabuła
w fabułę nie wolno ingerować.
Oto stoi ona. Po trzydziestce, pracownica biura. Wiem to, bo przecież nikt z własnej woli nie spacerowałby po mieście w koszuli w paski i ołówkowej spódnicy. Kobieta ma ładny makijaż, porządnie ułożone włosy, cieliste rajstopy. Na palcach kilka pierścionków- porządnych, srebrnych, z próbą, zaraz nad nimi- staranny manicure. Długie paznokcie o gotyckiej krawędzi, wiśniowy lakier. Tak, to fanka zachowawczej elegancji, kobieta w najbardziej przeciętnym wydaniu. Na pewno lubi sprzątać, ma ciuchy poskładane w idealne kupki, ogląda komedie romantyczne i w ogóle jest zorganizowana tak, jak ja nigdy nie będę. Więc jednak trochę zazdrość. W każdym razie stoi, ta żywa statua przeciętności i paple przez telefon.
- No i wiesz, ten, ja myślę sobie, że to już szczyt. I mówię do Joaśki: A ty trochę nie przesadzasz? A ona wyobraź sobie mi na to, oburzona, że to nie moja sprawa. Więc mnie już wiesz, ciśnie aż żeby jej nawrzucać, ale na spokojnie, opanowana, ty wiesz jaka ja potrafię być, nie, w środku mnie się gotuje, a na zewnątrz full spokój. No i ona mi nagle nie uwierzysz co mówi. Mówi:” A kto tu jest kierownikiem?”. No to ja myślę nie noooo, i odpowiadam jej , nie, „No na pewno nie TY”.
I triumfalny uśmiech.
Zastanawiam się, czy rzeczywiście tak tej Joaśce odpyskowała. Szczerze wątpię. Brzmiała zbyt pewnie, mówiła szybko, jakby nie przywoływała faktów a pamięci, a wymyślała kwestie na bieżąco. Ja też tak robię, a przyznać się do tego to spory wstyd. Ja też czasem w opowieściach wymyślam alternatywną wersję. I chociaż w rzeczywistości stałam struchlała, to i tak wypaplam, że byłam asertywna i weszłam w profesjonalną polemikę. Na dodatek sama w to wierzę, bo przecież tak myślałam i miałam te wszystkie zdania ułożone w głowie, tylko dziwnym trafem- milczałam.
Lub opowiadam, że zgniotłam kogoś retorycznie fantazyjną ripostą, chociaż w rzeczywistości ta riposta powstała mi w głowie kilka godzin później, podczas pobytu w toalecie. Innym razem ziomek nie reaguje zbyt emocjonalnie na moją opowieść. Wtedy ją podkręcam, dodaję linie dialogowe albo je zmieniam, jakby przeszłość była scenariuszem, na który można nakładać poprawki.
Nie wiem dlaczego tak robię; dlaczego wybielam się przed samą sobą. Nie potrafię ocenić, czy to już kłamstwo czy wciąż niewinna konfabulacja; ja lubię opowiadać historię i lubię, gdy się podobają. Lubię też bohaterów z krwi i kości, a czasem czuję, że ja nim nie jestem. Lubię też happy endy, ale fabuła
w fabułę nie wolno ingerować.
5 komentarzy:
jak mawia klasyk: "wszyscy kłamią"
... zastrzeliłaś mnie swoją grzywką jak i całą resztą
trafiłam na Twojego bloga niedawno, przez Mad Tea Party, gdzie zaglądam regularnie od dłuższego czasu, i od razu przeczytałam hurtową ilość wpisów - spodobało mi się Twoje podejście do świata, poczucie humoru, (auto)ironia, sposób postrzegania pewnych spraw i cięty język. a potem pojawił się ten post, który kłuje mnie od czasu, kiedy go umieściłaś - opis tej "żywej statui przeciętności" to moje lustro. noszę ołówkowe spódnice i eleganckie koszule, dyskretną biżuterię i zachowawcze pantofle. jestem perfekcyjnie zorganizowana, żyję według optymalnego harmonogramu pozwalającego maksymalnie wykorzystać czas, racjonalnie się odżywiam - z żelazną konsekwencją, bo wolę mam niezłomną. jestem Twoim przeciwieństwem. ale czy to, że nie mam grzywki jak rukola, nie zdarzają mi się takie poranki, jak ten, kiedy spotkałaś Idealną Kasię Tusk, ma automatycznie oznaczać, że jestem jak z szablonu, bezbarwna i nijaka? jak spod nudnej, zużytej sztancy? trochę otwartości i tolerancji! nie zawsze można ludzi ocenić na podstawie jednego przelotnego spojrzenia, zaszufladkować: "pracownica biura" i obdarzyć stosowną dawką pogardy... a przynajmniej nie warto :)
pozdrawiam serdecznie,
Zanthe
trafiłam na Twojego bloga niedawno, przez Mad Tea Party, gdzie zaglądam regularnie od dłuższego czasu, i od razu przeczytałam hurtową ilość wpisów - spodobało mi się Twoje podejście do świata, poczucie humoru, (auto)ironia, sposób postrzegania pewnych spraw i cięty język. a potem pojawił się ten post, który kłuje mnie od czasu, kiedy go umieściłaś - opis tej "żywej statui przeciętności" to moje lustro. noszę ołówkowe spódnice i eleganckie koszule, dyskretną biżuterię i zachowawcze pantofle. jestem perfekcyjnie zorganizowana, żyję według optymalnego harmonogramu pozwalającego maksymalnie wykorzystać czas, racjonalnie się odżywiam - z żelazną konsekwencją, bo wolę mam niezłomną. jestem Twoim przeciwieństwem. ale czy to, że nie mam grzywki jak rukola, nie zdarzają mi się takie poranki, jak ten, kiedy spotkałaś Idealną Kasię Tusk, ma automatycznie oznaczać, że jestem jak z szablonu, bezbarwna i nijaka? jak spod nudnej, zużytej sztancy? trochę otwartości i tolerancji! nie zawsze można ludzi ocenić na podstawie jednego przelotnego spojrzenia, zaszufladkować: "pracownica biura" i obdarzyć stosowną dawką pogardy... a przynajmniej nie warto :)
pozdrawiam serdecznie,
Zanthe
Hej, hej! Nie znam tej laski- nie mam pojęcia, jaka jest, może jest super dziewczyną podobną do tych, z którymi pracuję i które lubię, chociaż różni nas dużo, a może i więcej. Było w jej głosie coś pretensjonalnego, a resztę sobie wyobraziłam. Zbudowałam ją sobie jako postać- no normalnie zmyśliłam. Miałam wrażenie, że kłamie i chciałam ją chyba tym opisem trochę zganić. Może też tak naprawdę chciałam tym sobie samej dojechać?
Chociaż ołówkowe spódnice to nie moja bajka, ja też chodzę w pracy na zebrania, mam dedlajny i przygotowuję oferty bo pracuję w korpo i sporo moich kolegów/koleżanek w pracy nosi się według zasad biurowej elegancji i mi to raczej nie przeszkadza, serio serio.
Fajno, że ci się podoba bloguś. generalnie sam fakt, że ludzie to czytają (oh, a jak skomentują krytycznie to już superb!) mnie motywuje do napierdalania. Więc dobrą rzecz zrobiłaś!
ciepłe pozdro,
n.
Bo człek to taka debilistycznie-narcystyczna istotka, która w ramach zachowania higieny psychicznej lubi umniejszać swoje porażki i wyolbrzymiać sukcesy, bo jakoś tak łatwiej uśmiechać się do lustra ze świadomością, że nikt inny nie umyłby tych okien tak dobrze jak ja, a to wczorajsze faux pas wszech czasów to pikuś, przeca nikt nic nie widział i wcale nie zostałam mentalnie obśmiana ze wszech stron.
No i jeśli odpowiednio długo będziemy opowiadać ulepszoną wersję wydarzeń, to prawie tak, jakby była już prawdziwa, nie ma powodów do wyrzutów sumienia, wszystko jest najlepszym porządku. Można radośnie powrócić do uśmiechania się do lustra.
Prześlij komentarz