Nigdy nie brano go na poważnie. Był tym dzieckiem, co ma na twarzy pewien rodzaj głupkowatego uśmiechu, który zabiera powagę i rzeczywistą groźbę. W połączeniu z fantastyką wyobraźni i zmyślaniem tworzyło to niepokojącą mieszankę. Więc gdy miał pięć lat i powiedział do matki:
”Patrz, Batman!”,
ona nie przerwała obierania ziemniaków, ojciec wciąż dłubał w uchu, radio nie przestało grać.
A on, krótkimi dziecięcymi ramionami zagarnął świat i powietrze, łomot pulchnego ciała złożył się w jedno z dźwiękiem tłuczonych schabowych. Hubert leżał na podłodze typu gumolit, a wszystko wokół było odczuwalne, stapiał się w całość z plastikiem, tureckim dywanem, który muskał sparaliżowaną upadkiem ręką. Granice między zatarły się, Hubert był posadzką, ścianą, mieszkaniem, blokiem, osiedlem, materia nasiąkała jego oddechem i krwią z rozbitej brody.
*
Ojciec był normalnym ojcem, a normalność jego była wypadkową ambiwalencji. W albumie ciepłym żółcieniem połyskiwały zdjęcia. Wesołe miasteczko, pierwszy rowerek, ojciec, karp i syn, siódme urodziny i kaseta VHS z „Transformersami”. Jednak nikomu nie przyszło uwiecznić efektów którejś z awantur (tak poszła szyba z drzwi do dużego pokoju, nigdy już nie wstawiono nowej) ani jednego z tych razów, gdy wrócił pijany tak, że spał na korytarzu zwinięty w przemoczoną moczem kulkę.
Dla Huberta jednak ojciec był ręką włożoną w spodnie i przegranym meczem. Kiedyś nawet, poszukując w sobie genów, położył tak samo miękko dłoń na swoich jądrach. Nie czuł nic i nie rozumiał, dlaczego ojciec w tej pozycji oglądał telewizję, pił piwo i jadł. Dotykanie genitaliów ośmioletniemu Hubertowi kojarzyło się jedynie z murem przy karniakach. Dopiero gdy później nadeszła ta nomenklatura robienia lodów i trzepania kapucyna, obudziły się w nim kolejne wątpliwości. Nie mógł pojąć, jakim cudem stał się wynikiem podniecenia swojej zmarszczonej wiecznie gniewem matki i łysawego ojca, skoro rozmawiają tylko p zaparzaniu herbaty i wynoszeniu śmieci. Teraz ich namiętność sprowadza się do wojen o boazerię. Zostawić ,zedrzeć, czy wziąć kredyt w Providencie.
Może dlatego Huberta z domem łączyły tylko zawieszone na szyi klucze. I chociaż w pokoju na półce dumnie połyskiwały laminowane klasery „Świata Wiedzy”, on na wymiennikowni uczył się przedmiotów, o które trudno w szkołach.
To tam po raz pierwszy zobaczył drgające pajęcze odnóża odseparowane od odwłoku kawałkiem szkła.
To tam, na popękanym betonie po raz pierwszy wylądowała jego lepka ślina.
To tam czytał lekko zażenowany obecnością kolegów opowiadania z „Twojego weekendu” (już na zawsze zapamiętał metaforę „sutki twarde jak gutaperka”).
Tam uczył się palić z zaciąganiem i gadać o bzykaniu tak, jakby kiedykolwiek widział gołą dziewczynę. Prawdziwą akademią życia był mały plac i kawałek murka, a sylabus tego mikroświata osiedla na wschodzie Polski ochoczo udostępniali starsi koledzy.
I chociaż dwa razy powtarzał klasę (zawsze o głowę większy od reszty dzieciaków), a na lekcjach głównie układał rzeźby z krzeseł i wciągał nosem kredę, życia Hubert uczył się wyjątkowo pilnie.
*
Oto Hubert. Ma 14 lat. Być może, gdyby jego matka nie była szwaczką w zakładach obuwniczych tylko prawnikiem albo chociaż sekretarką, chłopak zainteresowałby się matematyką czy tam komputerami. Jednak życie od pierwszego do pierwszego zawężało kręgi zainteresowań, świat był nieważny i odległy, liczyły się tylko klatki schodowe i filozofia pustej butelki.
Hubert przestał być pulchny. Jego ramiona wydłużyły się i porosły czarnymi włoskami, na brzuchu rozkwitła ścieżka miłości. Im bardziej stawał się wyższy, tym bardziej obniżał się jego głos. Coraz więcej wiedział o osiedlu, żył jego życiem.
Nawet dziewczyny grupował na:
te, które wyglądają nieźle w getrach i te, które wypychają sobie staniki chusteczkami.
Znał adres każdej mety, odróżniał spirytus od wódki i swobodnie posługiwał się wszystkimi możliwymi kombinacjami gramatycznymi z wyrazem „pizda”. Świat rozpadł się w pół: na prawilnych i konfitury.
Nic nie umykało jego uwadze. Był strażnikiem swojego osiedla. Czasem, gdy ojciec próbował być ojcem, w przypływie bezsilności zamykał go w domu. Wtedy Hubert obserwował wychodzących z klatki i gwizdał z palcem w ustach na zbełtanych aromatem butaprenu kolegów. Znał każde nazwisko, rozróżniał kaptury i zawsze wiedział o którego „Grubego” chodzi. Nie było szlabanu, który mógłby go od tego świata oddzielić.
Czuł, że ta wiedza daje mu władzę, a każdy, kto był obcy i nigdy nie pojawiał się dotąd w kręgu obserwacji, niszczy jego porządek.
To był największy cios, każda nieznana gęba deptała jego autorytet. Szybko i na to znalazł sposób, witaj w krainie gdzie obcy ginie, nóż sprężynowy i groźna mina, poznawali Huberta empirycznie, a handel tanimi komórkami („tylko na IMEI uważajcie chłopaki, jakby co przy psach to nic nie macie”) budował mu pomnik trwalszy niż ze spiżu, bo ze strachu i reputacji.
Jeden Sagem, co zabrał takiemu jednemu w okularach, był wyjątkowo szczęśliwy. Dał go Andżelice, a ona wtedy uklękła i zrobiła to lepiej, niż pisali o tym w świerszczykach. Tylko cicho, to teraz tajemnica, ona teraz na studiach, uczy się na kosmetyczkę.
Bloki wciągnęły Huberta, coraz rzadziej bywał w domu. To była obca wyspa na terenie, który pochłaniał i którym się stawał. Czuł, że jest zarówno sobą, jak i Malinowską z czwartego piętra, fryzjerką z naprzeciwka i młodocianym fanem nalewek spod ósemki. Kochał to miejsce i nigdy nie dawał się namówić na wypady do centrum.
Miał 20 lat, zawiasy i 400zł z pośredniaka. Ale jego centrum niezmiennie była wciąż wymiennikownia, a najlepszym pubem ławka z wyłamanym oparciem.
*
Świat skończył się szybciej, niż się tego spodziewał.
Na osiedlu zaczęła pojawiać się policja. W lokalnych gazetach (co Hubert by wiedział, gdyby je czytał) głośno zrobiło się o prewencji i porządku. Wszystko po tym, jak kibic nie tej drużyny, co trzeba dostał nożem w śledzionę. Chłopcy, przeganiani z piwnic i ławek, chowali się w domach. A Hubert spacerował czasem z krótkim papierosem w ustach. Nic nie było już takie jak kiedyś, Aśka przestała palić z fifki i wróciła do nauki. Gruby poszedł siedzieć. Matka złapała gdzieś raka.
Rok później wybudowali nowe apartamentowce, na błoniach, dokładnie tam, gdzie uczył się grać w piłkę i walczyć na pięści. Nic nie jest już takie samo. Wyłożone kostką chodniki nie chłoną już tak pięknie światła. Robotnicy wyklęli swoje na rusztowaniach, ocieplając wysłużone ściany. Bloki przestały być szare- nagle są żółte, niebieskie, zielone, w kwadraty.
Sąsiadów też zupełnie pojebało, zbierają gorące psie kupy w siateczki i niosą do ładnych śmietniczków.
Hubert widział, że to miejsce nie jest jego. On nie rozumie kobiet z wózkami i dzieciaków na elektrycznych rowerkach. Nawet ziomki, z którymi jarał w zadaszeniach i zasikanych kątach, nie odzywały się, bo co na to kurator i dziewczyna w ciąży.
Którejś nocy przypomniał sobie. Miał dwadzieścia dwa lata i łzę na pooranym ospą policzku. Wyszedł na balkon, a nocą wszystko wyglądało tak, jak kiedyś. Pomarańczowe światło latarni. Na błoniach tak ciemno, że można by uwierzyć, że wymiennikownia ciągle stoi. Gdzieś u sąsiada zadzwoniła Nokia 3310. Jak kiedyś, jak wtedy.
Stopa za stopą, równowaga silnego ciała. Barierka ostrzegawczo zatrzęsła się, gdy jemu wydawało się, że drży wszystko wokół.
A on, męskimi ramionami, zagarnął świat i powietrze, nikt nie usłyszał oddechu ulgi ani nie zobaczył krwi wsiąkającej w szczeliny chodnika. Hubert był osiedlem, stał się jego historią i jego ciałem, ziemia połknęła jego połamane żebra, a dzieci czasem tylko opowiadają o chłopcu, który był Batmanem, chociaż wcale nie był bohaterem.
foteczka od ziomka chrabąszcza, który wie co chodzi na osiedlach@
”Patrz, Batman!”,
ona nie przerwała obierania ziemniaków, ojciec wciąż dłubał w uchu, radio nie przestało grać.
A on, krótkimi dziecięcymi ramionami zagarnął świat i powietrze, łomot pulchnego ciała złożył się w jedno z dźwiękiem tłuczonych schabowych. Hubert leżał na podłodze typu gumolit, a wszystko wokół było odczuwalne, stapiał się w całość z plastikiem, tureckim dywanem, który muskał sparaliżowaną upadkiem ręką. Granice między zatarły się, Hubert był posadzką, ścianą, mieszkaniem, blokiem, osiedlem, materia nasiąkała jego oddechem i krwią z rozbitej brody.
*
Ojciec był normalnym ojcem, a normalność jego była wypadkową ambiwalencji. W albumie ciepłym żółcieniem połyskiwały zdjęcia. Wesołe miasteczko, pierwszy rowerek, ojciec, karp i syn, siódme urodziny i kaseta VHS z „Transformersami”. Jednak nikomu nie przyszło uwiecznić efektów którejś z awantur (tak poszła szyba z drzwi do dużego pokoju, nigdy już nie wstawiono nowej) ani jednego z tych razów, gdy wrócił pijany tak, że spał na korytarzu zwinięty w przemoczoną moczem kulkę.
Dla Huberta jednak ojciec był ręką włożoną w spodnie i przegranym meczem. Kiedyś nawet, poszukując w sobie genów, położył tak samo miękko dłoń na swoich jądrach. Nie czuł nic i nie rozumiał, dlaczego ojciec w tej pozycji oglądał telewizję, pił piwo i jadł. Dotykanie genitaliów ośmioletniemu Hubertowi kojarzyło się jedynie z murem przy karniakach. Dopiero gdy później nadeszła ta nomenklatura robienia lodów i trzepania kapucyna, obudziły się w nim kolejne wątpliwości. Nie mógł pojąć, jakim cudem stał się wynikiem podniecenia swojej zmarszczonej wiecznie gniewem matki i łysawego ojca, skoro rozmawiają tylko p zaparzaniu herbaty i wynoszeniu śmieci. Teraz ich namiętność sprowadza się do wojen o boazerię. Zostawić ,zedrzeć, czy wziąć kredyt w Providencie.
Może dlatego Huberta z domem łączyły tylko zawieszone na szyi klucze. I chociaż w pokoju na półce dumnie połyskiwały laminowane klasery „Świata Wiedzy”, on na wymiennikowni uczył się przedmiotów, o które trudno w szkołach.
To tam po raz pierwszy zobaczył drgające pajęcze odnóża odseparowane od odwłoku kawałkiem szkła.
To tam, na popękanym betonie po raz pierwszy wylądowała jego lepka ślina.
To tam czytał lekko zażenowany obecnością kolegów opowiadania z „Twojego weekendu” (już na zawsze zapamiętał metaforę „sutki twarde jak gutaperka”).
Tam uczył się palić z zaciąganiem i gadać o bzykaniu tak, jakby kiedykolwiek widział gołą dziewczynę. Prawdziwą akademią życia był mały plac i kawałek murka, a sylabus tego mikroświata osiedla na wschodzie Polski ochoczo udostępniali starsi koledzy.
I chociaż dwa razy powtarzał klasę (zawsze o głowę większy od reszty dzieciaków), a na lekcjach głównie układał rzeźby z krzeseł i wciągał nosem kredę, życia Hubert uczył się wyjątkowo pilnie.
*
Oto Hubert. Ma 14 lat. Być może, gdyby jego matka nie była szwaczką w zakładach obuwniczych tylko prawnikiem albo chociaż sekretarką, chłopak zainteresowałby się matematyką czy tam komputerami. Jednak życie od pierwszego do pierwszego zawężało kręgi zainteresowań, świat był nieważny i odległy, liczyły się tylko klatki schodowe i filozofia pustej butelki.
Hubert przestał być pulchny. Jego ramiona wydłużyły się i porosły czarnymi włoskami, na brzuchu rozkwitła ścieżka miłości. Im bardziej stawał się wyższy, tym bardziej obniżał się jego głos. Coraz więcej wiedział o osiedlu, żył jego życiem.
Nawet dziewczyny grupował na:
te, które wyglądają nieźle w getrach i te, które wypychają sobie staniki chusteczkami.
Znał adres każdej mety, odróżniał spirytus od wódki i swobodnie posługiwał się wszystkimi możliwymi kombinacjami gramatycznymi z wyrazem „pizda”. Świat rozpadł się w pół: na prawilnych i konfitury.
Nic nie umykało jego uwadze. Był strażnikiem swojego osiedla. Czasem, gdy ojciec próbował być ojcem, w przypływie bezsilności zamykał go w domu. Wtedy Hubert obserwował wychodzących z klatki i gwizdał z palcem w ustach na zbełtanych aromatem butaprenu kolegów. Znał każde nazwisko, rozróżniał kaptury i zawsze wiedział o którego „Grubego” chodzi. Nie było szlabanu, który mógłby go od tego świata oddzielić.
Czuł, że ta wiedza daje mu władzę, a każdy, kto był obcy i nigdy nie pojawiał się dotąd w kręgu obserwacji, niszczy jego porządek.
To był największy cios, każda nieznana gęba deptała jego autorytet. Szybko i na to znalazł sposób, witaj w krainie gdzie obcy ginie, nóż sprężynowy i groźna mina, poznawali Huberta empirycznie, a handel tanimi komórkami („tylko na IMEI uważajcie chłopaki, jakby co przy psach to nic nie macie”) budował mu pomnik trwalszy niż ze spiżu, bo ze strachu i reputacji.
Jeden Sagem, co zabrał takiemu jednemu w okularach, był wyjątkowo szczęśliwy. Dał go Andżelice, a ona wtedy uklękła i zrobiła to lepiej, niż pisali o tym w świerszczykach. Tylko cicho, to teraz tajemnica, ona teraz na studiach, uczy się na kosmetyczkę.
Bloki wciągnęły Huberta, coraz rzadziej bywał w domu. To była obca wyspa na terenie, który pochłaniał i którym się stawał. Czuł, że jest zarówno sobą, jak i Malinowską z czwartego piętra, fryzjerką z naprzeciwka i młodocianym fanem nalewek spod ósemki. Kochał to miejsce i nigdy nie dawał się namówić na wypady do centrum.
Miał 20 lat, zawiasy i 400zł z pośredniaka. Ale jego centrum niezmiennie była wciąż wymiennikownia, a najlepszym pubem ławka z wyłamanym oparciem.
*
Świat skończył się szybciej, niż się tego spodziewał.
Na osiedlu zaczęła pojawiać się policja. W lokalnych gazetach (co Hubert by wiedział, gdyby je czytał) głośno zrobiło się o prewencji i porządku. Wszystko po tym, jak kibic nie tej drużyny, co trzeba dostał nożem w śledzionę. Chłopcy, przeganiani z piwnic i ławek, chowali się w domach. A Hubert spacerował czasem z krótkim papierosem w ustach. Nic nie było już takie jak kiedyś, Aśka przestała palić z fifki i wróciła do nauki. Gruby poszedł siedzieć. Matka złapała gdzieś raka.
Rok później wybudowali nowe apartamentowce, na błoniach, dokładnie tam, gdzie uczył się grać w piłkę i walczyć na pięści. Nic nie jest już takie samo. Wyłożone kostką chodniki nie chłoną już tak pięknie światła. Robotnicy wyklęli swoje na rusztowaniach, ocieplając wysłużone ściany. Bloki przestały być szare- nagle są żółte, niebieskie, zielone, w kwadraty.
Sąsiadów też zupełnie pojebało, zbierają gorące psie kupy w siateczki i niosą do ładnych śmietniczków.
Hubert widział, że to miejsce nie jest jego. On nie rozumie kobiet z wózkami i dzieciaków na elektrycznych rowerkach. Nawet ziomki, z którymi jarał w zadaszeniach i zasikanych kątach, nie odzywały się, bo co na to kurator i dziewczyna w ciąży.
Którejś nocy przypomniał sobie. Miał dwadzieścia dwa lata i łzę na pooranym ospą policzku. Wyszedł na balkon, a nocą wszystko wyglądało tak, jak kiedyś. Pomarańczowe światło latarni. Na błoniach tak ciemno, że można by uwierzyć, że wymiennikownia ciągle stoi. Gdzieś u sąsiada zadzwoniła Nokia 3310. Jak kiedyś, jak wtedy.
Stopa za stopą, równowaga silnego ciała. Barierka ostrzegawczo zatrzęsła się, gdy jemu wydawało się, że drży wszystko wokół.
A on, męskimi ramionami, zagarnął świat i powietrze, nikt nie usłyszał oddechu ulgi ani nie zobaczył krwi wsiąkającej w szczeliny chodnika. Hubert był osiedlem, stał się jego historią i jego ciałem, ziemia połknęła jego połamane żebra, a dzieci czasem tylko opowiadają o chłopcu, który był Batmanem, chociaż wcale nie był bohaterem.
38 komentarzy:
przerabiałąm ten tekst tyle razy, chociaż moi znajomi mówią, że kupa i nie wiadomo właściwie o co chodzi, ale tak go lubię lubię lubię, bo też kocham czasem czuć, że jest jak kiedyś, jak wtedy.
<3
a mnie to wryło
napisz kiedyś książkę! pierwsza pobiegnę ją kupić. / A.
trochę jak mury hebronu stasiuka ;)
o rety, dzieki! to lepsze, duzo lepsze od porownan do jestem bogiem. moje ziomki sa bezlitosne w recenzjach:) b. lubie stasiuka.
jesteś tak bardzo zajebista.
No i co ja mam, kurwa, teraz mądrego powiedzieć? WOW! I niech wystarczy.
b. dobrze pamietam ten tekst z elekubracji !!! zamieszczaj czasem takie stare rzeczy, miło do tego wracać... :)
jestes cudowna, naprawde! siedze po nocach i czytam stare wpisy, do ktorych na szczescie jeszcze nie dotarłam (bo co mam zrobic, gdy juz przeczytam Cie w calosci?. i ciagle sobie mowie: ten czas bylo warto spedzic w swiecie kurwixa a nie na spaniu. Zostawiasz tyle mysli w mojej glowie, chodze jak opętana i nie moge sobie znaleść miejsca, ciagle wracam do moich ulubionych fragementow Twoich wpisow i zastanawiam się, jak niezwykle uzdolnionym trzeba byc, zeby słowa dobierac ze 100% trafnością. Mam szczerze nadzieje, ze pracujesz nad jakims obszerniejszym dziełem, a tymczasem slę pozdrowienia z Gdańska (choc juz niedlugo Twoja Warszawa mnie przygarnie). Do przeczytania;)
Wszystko się trzyma, jest klimat do wizualizacji natychmiastowych. Jest osadzone w temacie nie jak felietoniki kreatywne w Zwierciadle z powierzchownym jednak okiem. Ja czytam od elekubracji też właściwie wszystko i bardzo lubię to robić . Za to mogę Ci podziękować. Dziękuję. Chciałabym umieć robić takie zdjęcia jak Ty piszesz. Właśnie powoli uczę się patrzeć.
też mi się skojarzyło z Magikiem... ale zajebiste i tak
pisz książkę!
styl masz tak bardzo, bardzo cudowny!
slabo, raczej chuj wiesz o tych osiedlach. watpie ze przeswiadczenie o tym, ze masz prawo o nich pisac wzielas skadinad niz z faktu ze trzy podworkowe seby bez perspektyw mowia ci czesc, a nie dziendobry, bo ci kiedys pluli pod nogi w podstawowce. a podobny do "jestem bogiem" to rzeczywiscie ten balasek jest, bo - jak u magiga - nic procz biednych komunalow nie stoi za tym samobojstwem. obrazasz takim pierdoleniem ludzi ktorzy rzeczywiscie zyja w "mniej wiecej" takiej rzeczywistosci, ktora nieudolnie probujesz opisywac. moze twoj studencki circlejerk doceni te wielce wyszukana klamerke i inne marne wyczyny stylistyczne, ale sam bym cie bez wyrzutow sumienie zepchnal ze schodow na klatuwie, jakbys sie wychylila z takim spolecznie zaangazowanym opowiadankiem w moich rejonach (gdzie gleboko wierzacy sasiedzi przez 2 tygodnie ukladali na trawniku obrys zwlok ze strzykawek po skoku ziomka, ktory wzial w kredo wiecej niz mogl oddac i sie poplatal w dlugach tak ze zanim wykurwil przez balkon, to wczesniej mu matula jeszcze zdazyla spowrotem podsunac kopniete krzeslo).
lepiej pisz o tych fryzjerach, czy co tam cie w zyciu rzeczywiscie dotyka, kurwa mrozone pierogii i smrod kocich szczyn z niezmienionej kuwety. elo
Marna prowokacja, KRZEPKI. Styl podrobiony tak nieudolnie, że z daleka zajeżdża plastikiem. ;-)
Uwielbiam Twój styl. Niesamowity, bez moralizatorstwa i zwykłego pieprzenia. Czekam na więcej ;)
"Stopa za stopą, równowaga silnego ciała. Barierka ostrzegawczo zatrzęsła się, gdy jemu wydawało się, że drży wszystko wokół." - mistrzostwo, obraz i emocje wyswietlaja sie w glowie jak film.
Wow..ten tekst mnie porwal..wracasz do lepszej formy to fajnie :-)
jak ktoś wyżej zauważył, to tekst z 2007 r.
rozpierdolona jestem na dziś przez Cię.
w zachwyt wpadłam.
dziękuje
najpiekniejsza Twoja notka
e tam, pretensjonalne to ;) i sentymentalne i dziurawe. ale i tak fajnie się czyta.
https://www.youtube.com/watch?v=ISZacjyerqc :o
jak został chłopiec fatmanem.. i jak żyć w związkach homosexualnych
Nie podoba mi się. Nie czuję tego. Czuję za to,że jest tam za dużo formy w stosunku do treści, która jest bardziej wymyślona niż doświadczona przez ciebie.
o rety. Uczę się pisać- bardzo pokornie zresztą. to stary tekst, miałam osiemnaście lat, a dziewięćdziesiąt procent z sytuacji w tekście to moje doświadczenia albo doświadczenia moich znajomych, bo nauczyć się dobrze zmyślać to najtrudniejsza jazda, a ja nie wiem, czy kiedykolwiek będzie mi dane tę sztukę opanować. traktuję bloga jak poligon doświadczalny, bo jak już coś opublikujesz (nawet internecie), to wydalasz to z siebie i łatwiej mi się wtedy do tego obiektywnie odnieść. Rzeczy, z których jestem rzeczywiście zadowolona, staram się tutaj nie wrzucać, bo wciąż gdzieś się łudzę, że komuś się spodobają albo je dalej satysfakcjonująco rozwinę.
Ziomeczki, to tylko bloguś; ja jestem tylko dziewczyną z małego miasta, która prowadzi internetowy pamiętniczek i próbuje ogarniać poważne życie (z różnym skutkiem). Piszę o kocich kupach, pryszczach, meblościankach i o tym, co pamiętam z dorastania, a nie było ono łatwe, bo nigdzie jakoś nie pasowałam, chociaż bardzo chciałam.
Możecie mnie recenzować, chwalić, grozić zrzuceniem ze schodów (mój faworyt), ale ten blog, to tylko sposób na ulżenie sobie, naprawdę nic poważnego. Nie jestem bloggerką. Nie założę fanpejdża na fejsie. chociaż jaram się, jak mi komciacie (natychmiastowa recepcja! profesjonalni pisarze o tym marzą, a ja mam to za darmochę!), wciąż myślę, że traktujecie mnie trochę zbyt poważnie. naprawdę nie mam pretensji- nie chcę, żeby ktoś oceniał to jak blog literacki (chociaż wiem, jaka to przyjemność cisnąć podrabianym literatom bo sama wylewam nienawiść na blogu dominiki dymińskiej).
Czasem faktycznie jestem gotowa uwierzyć w te miłe komcie, myślę, że będę duża, ale zaraz potem nadchodzi taki moment- taki jak dziś- czyli moment powrotu na ziemie.
I Chyba lubię stać na ziemi.
buziaczki. specjalne dla krzepkiego.
Każdy Twój tekst ,,wciąga". Czyżby ul. Wolności?
hehehe, w tak zwanym miedzyczasie kolejny chlopaczyna na moim osiedlu sie powiesil - wykurwil z mieszkania jej rodzicow bo spotkal kurwisko na melanzu wtulone w jakiegos mietka. 3 dni jebal wode, skonczyl mu sie hajs no i wrocil do tesciow i coreczki 2 letniej. Sobota to byla wiec zonki nie zastal bo wyskoczyla na bibke. Zamknal sie typek w sypialni na klucz i powiesil sie na klamce, wczesniej wysylajac jej smsa "w domu czeka niespodzianka". Nadal sadze ze powinnas wylapac plaskuna za takie pitolenie artystko smierdzaca
KRZEPKI, trolla nie powinno się faktycznie karmić, ale może tym razem... Twoja podróba osiedlowej bajery jest bardziej plastikowa niż dres z czterema paskami. Miejmy też nadzieję, że story równie nieautentyczna, bo naprawdę żal by było kumpla takim gównianym fristajlem żegnać.
Podsumowując: idź być głupi gdzie indziej. ;-*
parafrazujac popka raka: robicie sie bezczelne, ambitne kurwy. to że jade z tą nędzną łonabi trumanką capote polskich blokowisk, nie znaczy że jestem trolem. jak to kurwa upublicznia ta dziunia to i ona, i wy - jej kibice w drodze po nagrode nike bez łyżwy, sie musi liczyć z tym że się może napatoczyć jakiś taki ja, któremu się to w pizde nie podoba.
se dalej zakładajcie, że każda ostra krytyka jest umotywowana trollingiem, będzie wam łatwiej pedały
swoją drogą, BEZ BEKI, typ z pierwszego mojego posta, ten co mu układali kontury ze strzykaw, miał ksywe TROLU, więc może pan jebus się tutaj popisuje paluchem macza i wiry tworzy w osnowie rzeczywistości hehehe
bez beki, łanabi doliniarzu, z ciebie taki reprezentant polskich osiedli jak z niej dziunia. możesz rzucać nagłowkami z faktu ziomek i cytować popka, ale to nie zmienia faktu, że z ciebie chuj nie osiedlowy temat. idź czytać trumana i wciskać kapsloka na hajs się zgadza. a w wolnej chwili przejdź się na ławkę i zapytaj się koleżków co to są komunały, bo większość prawilniaków ci odpowie, że to ziomki od kanalizacji lemingu. bo chyba im się nie przyznasz, że w wolnych chwilach łazisz po dziewczyńskich blogaskach i szerzysz nienawiść wśród panienek. LOL.
pozdro ze świdnika. fabularnie słabo, samobójstwa to samograjek, ale realia opisane w pytę.
taka jest specyfika tego kraju, że moge być tym reprezentantem bez sciemy majac IQ 148 guwno poradze ze mnie rzucilo w rodzine szlachty gołoty i przez to sympatyzuje z pospolstwem bo z kim innym. Tylko ze sie kurwa nie czuje lepszy i 30cm ponad chodnikami tak jak wy marne pedrixy. osiedlowa bajera kurwa jakby jedno z drugim zblizylo sie na ucho do niej, to guwno by bylo dla was zrozumiale wiec laskawie sklejcie japy. Sklejcie je tez dlatego ze nie przylazlem tutaj, zeby rozbijac wasze zjebane stereotypy oparte o kilku-nastu kmiotków znanych wam pewnie glownie z widzenia, tylko zeby grzecznie zasugerowac autorce, ktora se obserwuje z umiarkowanym zainteresowaniem (jak szymmpansa z patykiem co nim nawet fajnie wymachuje no ale -hehe- ani nie narysuje nim na piasku oka w trojkacie, ani przed nim nie kleknie), zeby laskawie nie dotykala tematow, o ktorych ma blade pojecie. A tera pisac ze trol smieciarze, pis jol
lol masz prawdziwą mesjanistyczną napinkę. możesz mi cisnąć, że nie znam realiów twojego osiedla, ale generalnie mnie chuj obchodzi twoje osiedle i twoje trole. ja znałam paru hubertów, piłam z nimi wódkę i paliłam po studencku, ale nie mam zamiaru udawadniać swoich kompetencji, bo w sumie powinnam się cieszyć, że ktoś mnie może wziąć za wielkomiejską pannę. swoją drogą miałam kiedyś takiego ziomka jak ty, napinał kapsem i bluzgał hołotę na hiphop.pl, pompował w piwnicy bice, a jak przychodziło co do czego, to bał się mnie odprowadzić do metra na wrzecionie.
pozdro
Krzepki, uważaj, żeby przy klękaniu przed okiem w trójkącie cyrkiel ci czasem w twoje oko nie wlazł. Kakaowe. ;-)
Masz dwa dwa problemy chłopczyku:
a) nie odróżniasz krytyki od hejtu, bo jazda "już by ci ziomki z mojej ławki pokazały" to sranie w banie nie krytyka
b) z twoim sraniem nikt się tu nie musi liczyć.
Jeśli jesteś takim obszczymurkiem, jak przypuszczam, to poza netem znasz już pewnie swoje miejsce w szeregu. Przenieś wiedzę z reala do wirtuala i nie wystawiaj zza krzaka pryszczatej dupy. ;-) Elo.
"takiego jak ty"? nie wiem jak sie ma piwniczna silownia, pisanie na loosnych i, pewnie niezle uzasadniony, strach przed wrzecionem do tego co tu do tej pory napisalem. moja ocena prawdopodobienstwa "glebi uwiklania" w osiedle i jego sprawy autorki tez nie jest tu najwazniejsza. chodzi tu tak naprawde o bardzo madre prawidlo, ktore chuj wie kto ukul dawno temu - WRITE WHAT YOU KNOW. jak do tej pory autorka calkiem niezle radzila sobie z przestrzeganiem tej reguly, a tu nagle taki wykwit. koncept pusty w srodku, ze az slychac w nim echo jak w jaskini batmana. w samym tym tekscie autorka udowadnia brak kompetencji, lektura notek bardziej zanurzonych w rzeczywistosci tylko to potwierdza. jako czlowiek, ktory mial w bliskim otoczeniu pare sytuacji z gatunku tej spreparowanej przez autorke, a ktoremu zdarza sie bazgrac czasem O CZYMS (jednak nigdy chyba bym sie nie dotknal takiego tematu, moze wlasnie dlatego ze za blisko i troszke chyba wiem o co chodzi)... uwazam taki tekst za bardzo zly objaw choroby, ktora pewnie od zarania toczla i az d o konca alfabetu bedzie toczyc swiatek literacki.
temu anonimowi wyzej nie mam nawet co odpisywac, przeczytaj sobie pare razy to co pisalem albo i nie czytaj i ogolnie niech ci chuj zatanczy w dupie
juz nie mam sily
howgh
Twój trzeci problem, chłopczyku
c)"nie mam nawet co odpisywać"
Dobrze, że zdiagnozowany. ;-)
A co do chuja w dupie... Miło, że zechciałeś się podzielić, w jaki sposób ziomki z dzielni poprawiają ci nastrój. XD Może teraz też idź do nich i klęknij.
wtf, kolo, nie podoba ci się to po kij czytasz. co ci do tego kto co na blogasiu wypisuje
Prześlij komentarz