22 lut 2013

accumulation of wealth

Jestem wytrawnym podglądaczem i jeśli miałabym powiedzieć, że mam jakiś talent to byłoby właśnie to: umiejętne podglądactwo. Czuję się jak ryba w wodzie w sytuacjach powszechnie uznawanych za najmniej komfortowe i lubię, gdy jestem skazana na bliską obecność obcych ludzi.  Mi te momenty szczególnie odpowiadają- nikt nie może uciec z zasięgu moich czujnych oczu i uszu. Najłatwiej o to w komunikacji miejskiej, ale najlepsze zdobycze wyławiam w pociągach. Wchodząc, uprzejmie pytam, czy mogę usiąść, a moi współpasażerowie nie zdają sobie sprawy, że gdy kiwają aprobująco głowami, ja zastawiam pułapkę.
Od tej chwili już tylko milczę. Zupełnie nie czuję potrzeby rozmawiania z obcymi ludźmi upchniętymi razem ze mną w przedziale, ale lubię ich słuchać, podpatrywać gesty, zaskoczyć się okładką wyciągniętej książki, podciągnąć im w myślach spodnie. Mam nawet drobną tradycję z tym związaną- zawsze podczas podróży wymieniam smsy z przyjaciółką i opowiadam jej dokładnie, z kim do jednego pudła rzuciła mnie ruletka pośpiechu. Wiem, że w tej obsesji często przekraczam barierę dobrego wychowania. Doskonale pamiętam jedną podróż. Siedziała obok mnie kobieta- dość zadbana, ale bardzo skromna, miała w sobie coś z surowej nauczycielki matematyki albo mniszki. Kraciasta spódnica spadająca na czubki idealnie wypastowanych kozaków, wysuszona długa szyja, niefarbowane siwiejące włosy. Trochę się zdziwiłam, gdy wyjęła netbooka i podpięła do niego mobilny internet. A potem hulanki swawole- patrzę jej przez ramie (niby zaczytana) i wiem skąd jest, ile zarabia (2000zł z groszami) i gdzie szuka miłości. Przeczytałam nawet wiadomość prywatną, którą napisała na sympatia.pl, a fakt, że czytam intymną korespondencję zupełnie obcej kobiety palił mi policzki. Brzmiało to mniej więcej tak:

Andrzeju!!!
Jak mogłam być tak zaślepiona....wierzyć, że mężczyzna może mieć szlachetne intencje!! Przez momencik myślałam o Tobie jak o tej zaginionej połówce, byłeś moim Aniołem...Ale wolałeś Ją. Małomiasteczkową rozwódkę bez klasy!!! Cieszę się, że nie oddałam ci Kwiatu Mojej Tajemnicy, teraz możesz do woli pieprzyć tę ladacznicę! 
Już nie Twoja 

Pamiętam, że spisałam nawet nick Andrzeja i założyłam konto na sympatii tylko po to, by podstępem wysępić jego wersję wydarzeń. Na szczęście serwis wymagał ode mnie załadowania zdjęcia i ostudził mój entuzjazm do występku. 

W podglądaniu najbardziej lubię ten ruch pomiędzy tym, czego się spodziewam, a tym, czego się dowiaduję. Wszyscy jesteśmy do siebie podobni, ale wciąż, ludzie potrafią tak ogromnie zaskakiwać!

Piszę o tym, bo teraz mam idealne warunki do podglądactwa i sporo refleksji. Wąski dziedziniec mojej kamienicy to soczewka, w której widzę okna wszystkich pokoleń i klas. Na przeciw moich okien mieszkają alkoholicy, japiszony, biedni emeryci, artyści. Po zmroku mogę obserwować ich całkiem wyraźnie, nawet pomimo zasłon. Szczególnie staruszków, którzy mieszkają na wprost moich okien. Mają zwyczajne życie. Tak zwyczajne, że ich  harmonogram dnia właściwie definiuje to pojęcie. Wstają o piątej; łazienka, siusiu, kawa Inka parzona w metalowym czajniku. Gdy w lecie otwierali okna, słyszałam nawet niosący się echem dźwięk łyżeczki uderzającej o szklankę z koszyczkiem. Mają swoje lata i pozwalają sobie na lenistwo (ich całe dnie to laba)- chodzą w piżamach przynajmniej do dziewiątej. Sąsiadka czasem mi znika z oczu, ale widzę ją później w płaszczu, rozpakowującą zakupy. Poza tym telewizja (on) i rozwiązywanie krzyżówek (ona)- przynajmniej pięć godzin dziennie. O szesnastej tradycyjny kieliszek krupniku "na serce", toaleta, kolacja i sen od 19.00. I tak codziennie od kiedy tu mieszkam- a przecież pewnie i dłużej. 

Zastanawiam się często, czy są szczęśliwi. Czy koi ich ta powtarzalność po latach ciężkiej pracy? A może to nuda, życie w poczekalni do śmierci? Czy ich długi sen to komfort wieku czy sposób na przespanie marazmu starości i przyśpieszenie przeprowadzki do tego, co moja babcia nazywa "podłużnym pudełeczkiem"? Nie wyglądają na ludzi smutnych, ale z drugiej strony, gdy na nich patrzę, mają buzie obciągnięte koronką firanek i jakąś przykrą obojętnością. 

Wiem już z pewnością jedno- ta para staruszków to najważniejszy w historii mojego życia obiekt obserwacji i dowód na to, że jestem tym ohydnym podglądaczem po coś. Bo im bliżej im się przypatruję, tym bardziej przyglądam się sobie i mojemu życiu. Obserwacje innych zawsze mówiły mi coś o mnie samej, ale teraz czuję to wyraźnie jak nigdy dotad, bo gdy oni są na mecie, ja i M. stoimy na starcie. A młodość to przywilej, który potrafiłam naprawdę roztrwaniać. 

Narzekałam, cokolwiek by mnie spotykało. Gdy pracowałam na barze i miałam kilka tuzinów znajomych, jęczałam, że przez towarzyskie zobowiązania nie mam czasu dla siebie. Gdy imprezowałam do ostatniego grosza, narzekałam na beznadziejną pracę niezgodną z aspiracjami. Potem pracowałam zbyt ciężko i dręczyła mnie samotność. Coś zawsze było nie tak- za mało zarabiałam, za długo spałam, nie radziłam sobie z obowiązkami. Mój chłopak zbyt zazdrosny, innym razem za mało. Byłam wiecznie spięta i wywierałam na sobie presję, której nie umiałam sprostać.  

I oto jestem. Mam 24 lata, wciąż ten krzywy nos i cienie pod oczami, ale jestem tak fantastycznie młoda! Nie mam już setki znajomych; mam wąskie grono przyjaciół, konkubenta i fajną rodzinę. Jestem kochana tak bardzo, że czasem sama nie wiem, jak się odwdzięczyć. Przez ostatnie trzy tygodnie spotkało mnie tyle dobrych rzeczy, że -serio- nie umiem już temu zaprzeczać. Nie mam prawa do narzekań, za to spore pole do działań. Nawet teraz, gdy jestem chora, a moi bliscy gotują mi zupy, kupują leki, przynoszą słodycze. Dzwonią, czy jestem cała. Do tego dostaję prezenty na urodziny nawet od obcych. Mam spoko pracę, koty, odhaczam marzenie za marzeniem. Ale przede wszystkim, czuję w sobie znowu tę m ł o d o ś ć.  Ten rozbijający mnie od środka zachwyt, który mi wyłazi każdym porem skóry. Ciekawość, którą ogranicza tylko sen i poczucie, że mogę wszystko. Rzucić pracę, zostać, wyjechać, wyjść za mąż albo nie, zamieszkać na Kanarach jak taka jedna albo przejechać na rowerze całą Europę- no kurwa wszystko! Co za upajające uczucie, mieć znów tą świadomość. 
Więc gdy wczoraj odwiedzili mnie moi przyjaciele (dostałam zupę, babeczki, batonika, garść dobrych rad, oni walili browki, ja lecznicze herbatki), a moi starzy sąsiedzi z naprzeciwka spali, wypaliłam:

ej, ziomeczki, kocham życie.

Oni to trochę olali (wiadomo, browki, dowcipki, podobno jestem otępiała, panna flegma w każdym tego słowa znaczeniu), ale chyba będę to częściej powtarzać.


5 komentarzy:

Abergeist pisze...

Chciałam tylko się przywitać, powiedzieć "dzień dobry" i oznajmić,że jestem od wczoraj i mi się podoba.

kirei pisze...

Oj tak...Młodość to dar, doceńmy to. Choć rozumiem też i starszych - życie potrafi zafundować tyle wrażeń i wyzwań, że jak człowiek kończy te 70 lat to może po prostu nie ma ochoty na więcej...Tylko właśnie na taką codzienną rutynę, niekoniecznie w negatywnym tego słowa znaczeniu.

Anonimowy pisze...

dobrze zaczac dzien od wpisu na kurwixie. jezu kocham zycie i kocham to, ze internet pozwala mi podgladac ciekawych ludzi! pozdro! ;)


Zofia

Iwona M. pisze...

Dobrze jest przeczytać tak genialny tekst i dojść do wniosku, że ja też kocham życie! Aż nabrałam ochoty do działania! Dzięki!

Aurora pisze...

Ciekawe hobby ;)