4 mar 2013

pewien piątek, gdy zdjęłam Warszawie sukienkę


Coś wisi w powietrzu. Mój kot (ten, co ma jeszcze jaja, ale już niedługo) jęczy tęsknie za miłością. Gdyby mógł, obsikałby przez chuć cały świat, a tak pozostaje mu tylko kilka par butów.
Moi znajomi wysyłają mi linki do długoterminowej prognozy pogody i nawet nie piszą nic więcej. 
Ja, oni, to głupie rude zwierzę, my wszyscy wiemy na co czekamy. 

Jest piątek. Wypijam piwo gadając trochę o studentkach lansujących się na czasopismo „Książki”. Patrzę rozczulona na trasę Łazienkowską i jestem wdzięczna, że ktoś wpadł na pomysł, by zrobić knajpę akurat tutaj, z widokiem na czarne nitki tej brudnej rzeki.  Kiedyś postanowiłam, że będę chłopaków zabierać na randki właśnie nad Trasę. Parę razy się udało. Niech wiedzą z kim mają do czynienia, tak sobie kombinowałam. Niech wiedzą, że „Kraksa” Ballarda to jedna z moich ulubionych książek. 
Myślę o tym wszystkim, jednocześnie mówiąc o zupełnie o czymś innym. Moja rozmówczyni wypija szybko zawartość swojej szklanki. Żegnamy się, a ja idę dalej.

W „Spotkaniu ze szpiegiem” trwa fiesta. Ktoś wygrał jakiś konkurs, ale zwycięzcy tutaj nie ma. Knajpa jest mała, miejsca tyle, ile w przeciętnej kawalerce. Pewnie dlatego wszyscy czują się jak w domu. Lubimy tam chodzić. M. to nawet prawie codziennie. A dzisiaj jest straszny tłok. Woda skrapla się na szybach, pachnie potem, wilgocią piwnicy, rozlanym piwem. Dziewczyny są bardziej najebane od chłopców. Wychodzą na dwór w krótkim rękawku, zgrzane i roześmiane dokazują sobie nawzajem. Ocierają się o kolegów i mężnie zbierają ogromne kłęby dymu w płucach. No, nawet te lolki palą jak chłopaki.

Przyglądam się. Oni wszyscy  są ode mnie tylko nieco młodsi, a mimo to patrzę na nich ze zdziwieniem. Przepychają się, krzyczą, wskakują na bar albo na plecy kolegów. Przez moment łapię się na tym, że im zazdroszczę.  Jeden młodzieniec wpada mi w oko. Modna fryzura (grzywka opada na oczy), koszula w kratę włożona w spodnie podkreśla jednocześnie: lekki brzuszek i owłosiony tors. Od chwili, w której spostrzegam, że w tylną kieszeń spodni wcisnął ipada mini jest moim faworytem. Nie zawodzi mnie. To on najchętniej wskakuje na bar, krzyczy do kolegów familiarnie „Ty pedale” i robi wszystkim zdjęcia tabletem. Rozlewa na siebie piwo. Opowiada nieśmieszne dowcipy. Krzyczy:

- Kto ma ajfona cztery !?!?!!!! No kto ma kurwa ajfona cztery!!!!!??? Poszukiwany ajfon cztery, helllooooo!!!?!?

Gdzieś obok jakiś dwudziestolatek pyta się (całkiem poważnie) dziewczyny, którą chyba chciałby zabrać do swojego wynajmowanego pokoju:

- Mówisz, że lubisz kawę? Fajnie, fajnie. A jaka jest Twoja ulubiona palarnia?

Jest strasznie tłocznie i duszno. Wypijamy po szocie pigwówki i wychodzimy na papierosa. Wódka mile rozgrzewa mi trzewia, dodaje też odwagi, więc dyskretnie bekam i mówię swoim towarzyszom tak:

- Chłopaki, w tym wszystkim chodzi, żeby iść głębiej. We need to go deeper. Pomyślcie tylko. Pięć lat temu wszystkie fajne dzieciaki chodziły na kawę z papierowego kubka do Mercer's albo tym podobnych. Gdy to się przejadło, modne zrobiło się espresso. Z idealną kremą, czasem parzenia, tajemniczym „body”.  Najlepiej je wypić w lokalnej kawiarni. Teraz jak sobie zamówisz espresso to linczują spojrzeniem. Przecież jest chemex, aeropress, drip, przecież mieszankę trzeba wybrać, stopień palenia. A piwo? Parę lat temu lało się cokolwiek, potem był bum na Perłę (pamiętacie? Lali ją w „Jadłodajni”), potem „Powiśle” i Ciechan.  A teraz pije się piwa z domowych browarów, „Borys wszechmogący”, „Czarny kot”, te sprawy. W tym wszystkim chodzi żeby zejść niżej, budować elitarność stopniem skomplikowania.  A jak to było z butami? Czemu nagle wszyscy drwią z airmaxów i jarają się new balance'ami? Tak to jest chłopaki, a my płyniemy na tej fali. Dwa lata temu latte na sojowym, dzisiaj mieszanka ziaren z Peru zrywana tylko przez niezależne finansowo kobiety. Kiedyś falafele i naleśniki pod Powiśle, dzisiaj wysublimowane burgery z wołowiną angus i frytki sprowadzane z Belgii. Trzy lata temu zapiekana kanapka z mozzarellą w knajpce, dzisiaj małe piekarnie. To jak incepcja, tylko że w tej akurat chłopaki wszyscy gramy. A kiedyś to wszystko pierdolnie, ktoś założy bar z kawą po turecku, a herbata saga stanie się elitarnym symbolem pozycji dystansu. To nie może trwać w nieskończoność. Przyjdzie czas, że przestaniemy się wybierać dwadzieścia minut składniki naszego bulionu. Będzie się chodzić na pierogi albo schabowe. A potem wszystko zacznie się od nowa: a z jakiego gatunku świni ten schab, a jaki farsz do tych pierożków…


Gadałam i gadałam. W międzyczasie spalił mi się papieros. Byłam z siebie dumna, bo po podpita zawsze lubię trochę się powymądrzać i pokozaczyć. Dopiłam swoje "Lipcowe" i poszliśmy do domu. Rano obudziłam się zmęczona i było mi bardzo głupio. Jak mogłam tak zadrwić z Warszawy? Jak mogłam jej tak bezwstydnie ściągnąć przy ludziach sukienkę?









(co za flow :o) 

15 komentarzy:

Anonimowy pisze...

niesamowita jestes :)

mańka pisze...

Haha, sama musiałam się określać wobec wszystkich tych faz - i to dość intensywnie; taka era Mercer's panowała za mojego bycia 14-15-latką. Wtedy możesz lokować się tylko na linii szału albo pogardy. ;)
Od jakiegoś czasu pomieszkuję poza Warszawą, w Kopenhadze. Nie mam tu takiej historii, nie dostrzegam ciągów trendu, dopóki nie wyjdą na powierzchnię i nie będą już zwietrzałe. To całkiem niezłe. Warszawę darzę uczuciem, ale tu mogę przesiadywać w kawiarniach w błogiej nieświadomości, że *już* nie powinno się tam siedzieć i pić to, co piło się tu 3 lata temu. I minie jeszcze dużo czasu, nim zadrę kieckę Kopenhadze.
To chyba mój pierwszy komentarz tutaj, także pozdro! Lubię tu zaglądać.

L. pisze...

Lubię Cię, tak bardzo!
Fajna z Ciebie dziewczyna. Ale od studentek i ich "Książek" proszę się odczepić! Poczułam się fatalnie urażona ;)

kurwix pisze...

Ja tam uwielbiam "Ksiazki", ale na szczescie od jakiegos czasu nie jestem studentka. A N. ma w grupie dziewczeta, ktore na zajecia z TS Eliota nosza ze soba ta gazete i rozkladaja ja ostentacyjnie na pulpitach. Wiemy po co. ;)

Anonimowy pisze...

Cudowne życie na prowincji, nie trzeba się martwić zadzieraniem kiecki...

mnad pisze...

Moja Królewna... Zawsze stąd czerpię, co u Ciebie.

Natalia pisze...

Marta, nie czerp, bo to fikcja! dość długo siorbałam swoje modżajto fri. a poza tym oluniu zapomniałam ci opowiedzieć o przebiegu dalszej części mojego wieczoru (będzie tak jak lubisz, czyli wspomnienia dawnych czasów). otóż wróciłam do domu, wykąpałam się i jebnęłam pod kołderką z "książkami" w oczekiwaniu na kimkę. czytałam i czytalam, ale kimka nie nadchodziła. wtedy michał napisal do mnie smsa, że jest u artystów i żebym przyjechała. przezwyciężyłam rutynę!, zamowilam taksówkę( która okazalo się że będzie za 8 minut więc mialam mało czasu żeby się przygotować do swojego pierwszego od dawna wyjścia do klubu!) i pojechałam, a tam była banda chuja i innych taksówek, michał czekał na zewnątrz palił papierosa i wtedy wyobrazilam sobie, że jestem z olunia i martynką kilka lat temu i poczułam wspomnienia. a potem siedzieliśmy sobie dwoje niepijących młodych ludzi wśród bandy najebanych (wylali nam kolę i chcieli z nami tańczyć, awanturowali sie z ochroną, ocierali się o siebie, przewracali się, nawet jakiś jeden gówniarz zaczepiał michała. zapytał się go zaczepnie: a co by było jakbym ci powiedział, że cię nienawidzę?). obserwowaliśmy ich. musicie mi przypomnieć jakieś historie z artystów, bo na pewno jakieś są! całuski.

kurwix pisze...

No nie wiem, ten to akurat 100 % prawdy! No, 95% bo po srodze do szpiega poszlam po frytki i chlopaka. Nie niszcie mi tak reputacji;) ja pamietam, jak poszlysmy na pierwsze Rhw do artystow i bylysmy jedynymi dziewczynami w calym klubie. I chcialysmy szpacic, ale byl z nami jan.

Anonimowy pisze...

Myślę, że to specyfika każdego większego miasta. Niekoniecznie Warszawy. Ja jestem warszawianką i o aktualnych modach i kanonach spożycia nie wiedziałam nic (jak się okazuje) aż do przeczytania tego posta. ;-)

Porcelanowa pisze...

Krecimy sie w tych samych okolicach ;) najlepsza czesc warszawy

Falczi pisze...

Moj Boze,we Wroclawiu jest tak samo..

Unknown pisze...

Ja pierdole. Miałam się uczyć, jutro mam sprawdzian, a przeczytałam Twój blog w całości. Cały, bez pominięcia jednego posta.

Laura Bellini blog pisze...

Bradzo trafne spostrzeżenia.Prawdziwe.

Małgosia pisze...

Uwielbiam sposób, w jaki twoje wpisy są nieco niedopowiedziane. Niby mówisz dużo, a tak naprawdę nic o tobie nie wiadomo. Nie można ci tak szybko przypiąć łatki, nie jesteś głupią blondynką ani nie jesteś pozerką, więc tak naprawdę nie wiadomo kim jesteś, ale fajnie, że jesteś, bo lubię do ciebie zaglądać, bo garść dobrze dobranych słów.

Zussska pisze...

Uwielbiam jak zwykle :-)
Inspired by Iceland ;-)
ps. Przy tej aurze najwyżej zadarłaś korzuszek...